piątek, 28 czerwca 2013

"Anonimus"

Dziś będzie znów o Anglii. Tym razem przybliżę moim drogim Czytelnikom, film "Anonimus" (ang. "Anonymous") w reżyserii Rolanda Emmericha ("Dzień niepodległości", "Patriota", "Pojutrze", "Godzilla", "Gwiezdne wrota" i "Uniwersalny żołnierz"), zupełnie niepasujący do jego twórczości. Ale o tym poniżej.

Reżyser filmu - Roland Emmerich w dekoracjach, "grających" teatr Globe
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/69/90/556990/299386.1.jpg)

Końcówka XVI w. Na angielskim tronie zasiada leciwa Elżbieta I Tudor (Vanessa Redgrave), córka słynnego Henryka VIII Tudora i Anny Boleyn. Na jej dworze, poznajemy różne postacie. Pierwszą z nich, jest główny bohater filmu, czyli Edward de Vere (Rhys Ifanis), hrabia Oksfordu. Jemu to przypisuje się autorstwo wszystkich sztuk Szekspira, uznając wieszcza ze Stratford za postać fikcyjną. A jako dworzaninowi, nie wolno było mu nic publikować, ponieważ wzbudziłby zgorszenie. Dbał o to sam sir William Cecil (David Thewlis), jeden z dwóch nasłynniejszych doradców królowej Elżbiety I (obok sir Francisa Walsinghama).
Dowiadujemy się z filmu, że de Vere, korzystał najpierw z usług poety - Bena Johnsona (Sebastian Armesto), żeby wystawiać swoje sztuki. A potem znalazł, drobnego pijaczynę i żałosnego pisarza, Williama Szekspira (Rafe Spall).  I to pod nazwiskiem Szekspira, ukazały się wszystkie dzieła de Vere'a, jak się okazało jednego z kochanków Elżbiety I (jako młoda Elżbieta wystąpiła - Joely Richardson, czyli córka V. Redgrave).
De Vere, z kolei nie lubił się z Cecilem, mimo poślubienia jego córki. Chciał nawet, poprzez swoje sztuki, wzniecić powstanie ludu Londynu przeciwko Cecilowi. Poza względami u Królowej, chodziło o sukcesję po niej. De Vere, nie godził się na objęcie tronu przez Jakuba I (w Szkocji VII) Stuarta, syna Marii Królowej Szkotów. Sir Robert Cecil (Edward Hogg), syn sir Williama, okazuje się również zaciekłym wrogiem de Vere'a. Oczywiście, nie muszę pisać, jak to się wszystko skończyło. Tu Emmerich nie zmienił historii.
Generalnie, poznajemy cały przekrój czasów elżbietańskich, choć zrealizowany przez wspomnianego Niemca, do tego specjalistę od kina akcji. Widzimy życie na ulicach Londynu w XVI w., a także spiski i różne knowania na dworze Królowej-Dziewicy.

Tyle o treści. Tradycyjnie zacznę od aktorów. Rhys Ifanis, Walijczyk, znany jako zakręcony Spike z "Notting Hill", czy Gavin z "Radia na fali", a także Xenophilius Lovegood z "Harry'ego Pottera", generalnie grający postacie nietuzinkowe, tu pojawił się w dojrzałej roli. Wielki plus za taką zmianę. Nomen-omen, Ifanis, grał w filmie "Elizabeth: Złoty wiek", Roberta Restona, też dworzanina Elżbiety I. Podsumowując, idealnie pasował do swojej roli. To znaczy, że Ifanis, choć zakręcony człowiek, ma wielki talent, skoro potrafi zagrać każdą postać.
Rhys Ifanis jako Edward de Vere
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/69/90/556990/268384.1.jpg)

Wybitna Vanessa Redgrave (znana ze słynnego "Powiększenia" Antonioniego) i jej córka - Joely Richardson (znana z miniserialu BBC "Lady Chatterley", w którym partnerował jej Sean Bean, a także z "Patrioty" Rolanda Emmericha, gdzie zagrała u boku Mela Gibsona), pojawiają się na ekranie za krótko, żeby je ocenić.
Vanessa Redgrave jako starsza Elżbieta I
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/69/90/556990/299375.1.jpg)

Joely Richardson jako młoda Elżbieta I
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/69/90/556990/299371.1.jpg)

David Thewlis (czyli profesor Remus Lupin z "Harry'ego Pottera"), z wiekiem wygląda dostojniej. Moim zdaniem strzał w dziesiątkę, ponieważ Cecil w jego wykonaniu wzbudza prawdziwy szacunek. To dzięki takim ludziom jak Cecil, Anglia, a potem Wielka Brytania przetrwały przez stulecia. Działali dla dobra państwa, a nie pojedynczych osób. David Thewlis, doskonałą kreacją, oddał postać Cecila, jako męża stanu.

David Thewlis jako William Cecil
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/69/90/556990/299361.1.jpg)
Rafe Spall, czyli William Szekspir, to najśmieszniejsza postać w filmie. Spall to aktor komediowy. Pojawił się w "Hot Fuzz. Ostre Psy", jako detektyw Cartwright (jeden z Andy'ch, oficerów śledczych z wąsami), "Wysypie żywych trupów" oraz w co prawda niekomedii, ale znanym "Prometeuszu" sir Ridley'a Scotta, jako Millburn. Z czasem, jego Szekspir, korzysta z nienależnej sobie sławy. Popełniając przy tym gafy.

Rafe Spall jako William Szekspir
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/69/90/556990/299373.1.jpg)

Reszta aktorów, w dużej mierze Niemców, zagrał dobrze, ale nie ma się co rozmieniać na drobne.
Co najważniesze, prolog i epilog, wygłasza sam sir Derek Jacobi! Jest to nawiązanie do ekranizacji "Henryka V" w reżyserii sir Kennetha Branagha. Na początku filmu, widzimy Nowy Jork AD 2011 i sir Dereka, który z taksówki wchodzi do teatru i  na scenę. Koniec wygląda tak samo. Sir Derek żegna widzów i opada kurtyna. Bardzo mi się ten zabieg spodobał!
sir Derek Jacobi jako Narrator
(źródło: http://agoldoffish.files.wordpress.com/2012/03/sshot-64.jpg)

Aspekt techniczny. "Anonimusa" nakręcono w Berlinie, Poczdamie i Babelsbergu. Scenograf Sebastian T. Krawinkel wykonał doskonałą robotę, wraz ze specami od efektów specjalnych. Brandenburgia wygląda jak Londyn w XVI w., z opisów historycznych i na rycinach! Powinien być Oscar (R)!
Teatr Globe, choć wykonany z pianki i sklejki, prezentuje się imponująco.
Kostiumy, wykonane pod kierunkiem Lisy Christl (również Niemki), to kolejna mocna strona filmu. Zasłużona nominacja do Oscara (R)!
Zdjęcia Anny Foerster, są doskonałe. Cóż, niemiecka precyzja. To oświetlenie i kolory! Jak obrazy z epoki!
Niemcy - Harald Kloser i Thomas Wander, napisali przepiękną muzykę. Tu przykład: http://www.youtube.com/watch?v=3tqOmfJ0wBc Uważam osobiście, że muzyka to drugi aspekt odbioru filmu, ponieważ pogłębia odbiór obrazu.

Film ma oczywiście swoje minusy. Nie pokazano ewolucji postaci Elżbiety I. Nie pojawiło się nic o wojnie z Hiszpanią. Nic nie wspomniano o tym, jak rozprawiła się z Marią Królową Szkotów. A dodam, że obie pochowane są w jednej krypcie w St Margaret's Chapel w Opactwie Westminsterskim w Londynie. Powinno też być pokazane więcej spisków i knowań na dworze. Zabrakło mi też sir Waltera Raleigha, który Cecilom podpadł, a też był kochankiem Elżbiety I. Co najciekawsze, również Jakub I kazał go ściąć.
Czepiam się, ale mam do czego.

Na plus, dodam urywki ze sztuk Szekspira - zwłaszcza z "Henryka V", który można przeczytać w sztuce ""nim król stolicy opuści bramy, musimy scenę do Southampton przenieść!". Bardzo dosłownie to odczytałem, ponieważ, czekając w Warszawie (stolicy) na lot do Londynu (też stolicy), scena mojego życia, przeniosła się na jakiś czas do ... Southampton właśnie :)

Generalnie. Emmerich, czyli spec od kina akcji, nakręcił doskonały film kostiumy, z pytaniem o prawdziwość Szekspira, opierając się na jednej z teorii, rozpowszechnionej przez Oxford. Byłem tak pozytywnie zaskoczony jakością scenariusza, a dodatkowo sir Derekiem Jacobi'm, że ocena filmu "Anonimus", może być tylko wysoka. Moim zdaniem, to najlepszy obraz Rolanda Emmericha. Albo mówiąc inaczej, najbardziej ambitny!

Stawiam 9/10!!!

P.S. Film kręcono w Niemczech, a ekipa była złożona w większości z Niemców, ponieważ do 2011 r., niemieccy twórcy, za rozwój swojej kinematografii dostawali dofinansowanie rządu federalnego. Najbardziej korzystał z tego Uwe Boll, ponieważ ta sama ustawa, w razie klapy finansowej filmu, pozwalała rządowi zwrócić koszta jego produkcji. I przez Uwe Bolla, prawo to zmieniono w 2011 r.


(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/69/90/556990/7454531.3.jpg?l=1346644753000)


niedziela, 23 czerwca 2013

"Arthur"

Dziś, będzie w zupełnie innym "klimacie", niż dotychczasz. Obejrzałem, dosłownie przed chwilą, film "Arthur", z roku 2011. Może, tradycyjnie odniosę się do kwestii historycznych.

W 1981 r., Steve Gordon, nakręcił "Arthura", z Dudley'em Moore'm i sir Johnem Gielgudem w rolach głównych. Obraz ten dostał dwa Oscary (R) - za piosenkę oraz aktora drugoplanowego - Gielgud. Lindę, prawdziwą miłość Arthura, zagrała sama Liza Minnelli.

W 2011 r., Jason Winer, nakręcił remake powyższego filmu, tytułując go "Arthur". W głównej roli wystąpił brytyjski aktor - Russell Brand. W tej wersji, zamiast lokaja Hobsona, była niania Hobson, grana przez Damę Helen Mirren. To nie jedyne różnice, ale o tym poniżej.

Niania Hobson (Mirren) i Arthur Bach (Brand) w Batmobilu
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/29/72/502972/233824.1.jpg)

"Arthur" z 2011 r., dzieje się we współczesnym Nowym Jorku. Arthur Bach (Brand), jest ok. 40letnim dziedzicem miliardowej fortuny, zachowującym się na poziome zepsutego 15latka. Jego matka, Vivienne (Geraldine James), niepokoi się o postrzeganie firmy przez inwestorów, skoro jej syn ma takie podejście do życia. Z filmu dowiadujemy się, że  ojciec Arthura zmarł, gdy miał on 3 lata. Z kolei jego matka, nie miała z nim jakiegoś bliższego związku. Obowiązek wychowawczy, spadł na nianię Hobson (Mirren).

Russell Brand i Greta Gerwig - filmowi Arthur i Naomi
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/29/72/502972/233810.1.jpg)

Matka Arthura, obawiając się o firmę, aranżuje małżeństwo syna i diabolicznej Susan Johnson (Jennifer Garner), córki Burta Johnsona (Nick Nolte). Arthur, godzi się na takie rozwiązanie. Susan, uzyska nazwisko i możliwość kierowania firmą, a nasz bohater, nie straci fortuny.

Jednak, jak to w filmie romantycznym, Arthur, poznaje przypadkiem Naomi (Greta Gerwig), ubogą przewodniczkę bez licencji z Queens, która chciałaby pisać książki dla dzieci, a nawet ma swoje projekty. Oczywiście, na zasadzie kontrastu, Naomi jest przeciwieństwiem Arthura.

Nie muszę chyba pisać, jak to się wszystko kończy. Tu, mimo wszystko jest happy end.

Tyle o treści, teraz mocne strony filmu. Przede wszystkim, aktorzy. Russell Brand, odkryty w 2010 r. filmem "Get him to the Greek" (widziałem plakaty w Wielkiej Brytanii w 2010 r., niestety nie znam polskiego tytułu), to główna postać. Mimo, że to słaby aktor, tu gra bez zarzutu, choć drażni mnie jego obślizgłość.
Dama Helen Mirren, czyli Elżbieta II z "Królowej" (2006), czy pani Wilson z "Gosford Park" (2001), a dla mnie przede wszystkim, jako królowa Zofia Charlotta Mecklenburg-Strelitz, czyli żona wesołego wariata, Jerzego III, z filmu "Szaleństwa króla Jerzego" (1994), trzyma klasę, mimo miałkości tematu. Niania w jej wykonaniu, wzbudza pozytywne uczucia, jednocześnie pokazując, że ona jedna dba o i rozumie Arthura. Także, ona jedyna, dostrzega w nim, to czego inni nie widzą. Choć, ze swoją aparycją i sposobem wysławiania się, powinna raczej grać arystokratki, czy królowe. I to niania Hobson, wyjaśnia Arthurowi, że nie wszystko da się kupić za pieniądze. W tym przypadku, czymś, co jest nie do kupienia, okazuje się prawdziwa miłość.
Nick Nolte, pojawia się kilka razy, ale nie będę komentować jego gry aktorskiej.
Jennifer Garner (czyli słodka Vanessa z "Juno")- można się jej bać jako Susan, której zależy tylko na pomnożeniu pieniędzy i nazwisku. Moim zdaniem, zaraz za nianią Hobson, prawdziwa postać kobieca.

Jennifer Garner jako Susan
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/29/72/502972/233835.1.jpg)

Greta Gerwig, jakoś tak znika, choć "słodko wygląda". Gra miłość Arthura, lecz mnie tak bardzo nie przekonała. A szkoda.
Geraldine James, jako Viviene Bach, pasuje do roli matki, która bardziej zajmuje się firmą, niż synem.
Luis Guzman, czyli Bitterman, kierowca i lokaj Arthura, ze swoją aparycją, poczciwego, acz otyłego i niskiego Portorykańczyka bardzo śmieszy, nosząc hełm Vadera, czy prowadząc Batmobil. Guzman, wystąpił m.in. w "Życiu Carlita", "Co z oczu, to z serca", "Dwóch gniewnych ludziach", nie zmieniając się nic, przez te 20 lat.

Wykonanie, pod kątem scenografii (Nowy Jork), zdjęć (Uta Briesewitz) i muzyki (Theodore Shapiro), jest bardzo dobre. Niektóre, motywy muzyczne, jak ten miłosny, nadają dodatkowego charakteru, tymże scenom. A wplatanie piosenek - trzeba to umieć zrobić.

Naczytałem się kiedyś wiele złego o tym filmie. Nawet odkryłem, że miał 2 nominacje do Złotych Malin - najgorszy aktor - Brand i najgorszy prequel/sequel/rip-off (zrzyna), moim zdaniem są nieuzasadnione.

Każda komedia romantyczna, ma happy end. Każda, jest trochę naiwna i przewidywalna. Przekaz: "Prawdziwa miłość bezcenna, za wszsytkie inne rzeczy zapłacisz MasterC... ", idealnie pasuje, żeby obraz  spokojnie obejrzeć z bliską sobie osobą, akurat w niedzielny wieczór.

Moja ocena, mimo wszystko, to 6.8/10.

(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/29/72/502972/7358430.3.jpg?l=1297913800000)

piątek, 21 czerwca 2013

"Prometeusz"

Dziś, będzie o filmie sir Ridley'a Scotta, zrobionym w 2012 r. Mimo, zniechęcających recenzji, nabyłem go na płycie Blu-Ray. To ważne, ponieważ, czasem jakość nagrania wpływa na odbiór, a w przypadku kina science-fiction, czy fantasy, ma to duże znaczenie. 

Zacznę może od początku. Sir Ridley, wrócił do S-F, po 30 latach. "Obcy - ósmy pasażer Nostromo" (1979) i "Łowca Androidów" (wolę oryginalny tytuł - "Blade Runner", 1982), stały się klasykami swojego gatunku. Oba, widzialem w wersjach reżyserskich, czyli w tych najbardziej kultowych.
Po wielu słabszych produkcjach, "Prometeusz", okazał się nagłą zmianą jakości.

"Prometeusz", miał być na samym początku prequelem do całej serii "Obcy". Podobnie, do "Robin Hooda", twórcy zmienili swoją koncepcję "w praniu".

Oto, w 2089, Elizabth Shaw (Noomi Rapace) i Charlie Holloway (Logan Marshall-Green), odkrywają w Szkocji mapę nieba, ze wskazaniem gwiazdozbioru. Po porównaniu jej z innymi, znanymi przez tysiące lat malowidłami i opisami, dochodzą do wniosku, iż ludzkość, wskazała na tę samą konstelację gwiazd. A więc, stamtąd musieli przylecieć kosmici, a być może i stworzyli rodzaj ludzki. Na swój wzór ...

 Peter Weyland (Guy Pearce, ukryty pod charakteryzacją starca), tajemniczy miliarder, finansuje za bilion dolarów wyprawę, na statku kosmicznym pod nazwą "Prometeusz". Jest to nawiązanie do mitologii greckiej - Prometeusz, przekazał ludziom ogień, który skradł pod postacią iskier z rydwanu boga Heliosa. Za co, bogowie ukarali go przykuciem do skał Kaukazu, na wieczność.

Na "Prometeuszu", znajduje się nadzorująca wszystko Meredith Vickers (Charlize Theron) oraz android - David (Michael Fassbender). Dodać można, iż Idris Elba, gra kapitana Janka, dowodzącego całym statkiem.

Cała wyprawa, złożona z wymienionych powyżej postaci rusza, wedle mapy nieba, do tamtej odległej galaktyki, żeby poznać swoich stwórców, dowiedzieć się czegoś o naszych początkach, nieśmiertelności oraz śmierci itd. Wszystko, źle się kończy... a sposób w jaki się tego dowiadujemy się, okazuje się wyjaśnieniem, skąd wzięli się "Obcy".

Tyle o treści. Teraz, pozostałe aspekty. Aktorsko, Noomi Rapace, czyli Elizabeth, (wcześniej pojawiła się w filmie "Sherlock Holmes: Gra cieni", jako Madame Simza), staje się postacią numer jeden. Swoją grą, w zasadzie ciągnie cały film, aczkolwiek denerwował mnie jej język angielski. Jako Szwedka, ma bardzo twardą wymowę. Sam nie mówię pięknie, ale się staram. Ją, stać na profesjonalnych trenerów wymowy, ale chyba z ich pomocy nie korzysta. Widzimy miłość Elizabeth z Charlie'm, jej silną wiarę, pod kątem religijnym. Jest moim zdaniem jedną z najciekawszych postaci. A gdy trzeba, to walczy.

Michael Fassbender, czyli android David, to jest najciekawsza postać. Z czasem dowiadujemy się, że jest sztuczny. Ale dzięki temu, film na otwarte zakończenie. W pełni zasłużona nominacja do nagrody Saturna (R) za rolę drugoplanową.

Guy Pearce, czy Logan Marshall-Green, trochę mnie zawiedli. Charlize Theron, choć silna postać kobieca, to jednak tło dla duetu Rapace-Fassbender. A przecież, blond-piękność z RPA, stać na więcej.


Wykonanie filmu, pod kątem technicznym. Tu należą się brawa. Zdjęcia Polaka - Dariusza Wolskiego (seria "Piraci z Karaibów", są niesamowite, zwłaszcza podczas zachodu "słońca", albo ujęcia podczas scen akcji. Cały film, jest taki w metaliczno-błękitnej poświacie, co nadaje mu dodatkowy atut. Efekty specjalne (nominacja do Oscara (R)) - doskonała robota. Wreszcie, sir Ridley, wziął fachowców.

Główni bohaterowie - Charlie (Logan-Marshall), Elizabeth (Rapace) i David (Fassbender),
we wspomnianej poświacie
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/32/30/523230/308454.1.jpg)

Minusy tego obrazu, to braki w scenariuszu. Wyszedł pseudo-prequel "Obcego". Ten wątek, w zasadzie z napisów końcowych, można byłoby wpleść wcześniej. Kolejna wada, to pseudo-filozofia. Wątki, typu relacje stwórca-jego dzieło, poznanie własnych początów, czyli skąd jesteśmy i gdzie zmierzamy, jakoś śmieszyło, niż pobudzało do refleksji. Wychodzę z założenia, że lepiej byłoby zrobić, albo horror akcji S-F, albo filozofia S-F, z dreszczykiem. Nie ja kręciłem, więc mogę ponarzekać.

Generalnie, "Prometeusz", spodobał mi się. Sir Ridley, trafił w dziesiątkę, wracając do gatunku S-F, dzięki któremu się wypromował. Po słabszych obrazach, zarówno treściowo, jak i finansowo, wrócił w swoim stylu. Niestety, po 30 latach, trochę zabrakło innowacji.

Stąd, moja ocena filmu, to 7/10. I każdy komentarz wydaje się zbędny.


(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/32/30/523230/7427431.3.jpg?l=1346900083000)

środa, 19 czerwca 2013

"Robin Hood" (2010)

Po blisko miesiącu przerwy, znów wracam do pisania. Ostatnio, miałem wyjazd do brytyjskiej stolicy animacji, czyli Bristolu. Tam, mieści się słynne Aardman Animation, studio, które stworzyło Wallace'a i Gromita. Przy okazji, odwiedziłem Cardiff, stolicę Walii. I to właśnie kraj św. Dawida, przypomniał mi o "Robin Hoodzie", gdyż tam był nakręcony. Może jednak od początku.

Rok 1199, król Ryszard Lwie Serce (Richard Couer de Lion/ Richard the Lionheart; w tej roli Danny Huston) wraca z krucjaty. Władca ten, bardzo zadłużył Anglię, ponieważ szastał pieniędzmi, właśnie w krucjaty inwestując niewyobrażalne pieniądze. Podobno, bardzo lubił takie wyprawy, ze względu na swoją orientację seksualną. Zgadzałoby się - młodzi i przystojni rycerze ...

Z królem, wyruszyła spora część rycerstwa oraz piesi łucznicy, a wśród nich Robin Longstrade (Russell Crowe). Król, podobnie do rzeczywistości, ginie podczas oblężenia Chalus. Sir Godfrey (Mark Strong), angielski zdrajca, spiskujący z królem Francji Filipem (Jonathan Zaccaï), napada na konwój wiozący koronę do Calais. Robin z towarzyszami, ratują insygnia władzy. Oczywiście, sir Robert Loxley, umierając błaga Robina o przekazanie swojego pierścienia jego żonie, mieszkającej w Nottingham. Do lady Marion, smali cholewki Szeryf z Nottingham (Matthew MacFadyen), a i bez tego ciężko żyją w centralnej Anglii.

Russell Crowe jako Robin Hood
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/06/61/430661/168654.1.jpg)



Russell Crowe
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/06/61/430661/168652.1.jpg)

Gdy Robin, w przebraniu rycerzy, podaje się za Robina Loxley'a, korona trafia do księcia Jana bez Ziemi (Oscar Isaac). Z Londynu, Robin, wraz z kompanami udaje się do Nottingham, gdzie poznaje Marion (Cate Blanchett) i ojca Loxley'a - sir Waltera (Max von Sydow). Dla spokoju Marion, Robin udaje jej męża.

Sir Godfrey, nie śpi i dalej spiskuje, chcąc wzniecić rebelię, jednocześnie będąc zaufanym księcia Jana. A Filip z Francji, chce zająć Anglię.

Do kompanii Robina, dochodzi nowy mnich- brat Tuck (Mark Addy). A potem, jest przewidywalnie. Burzą się baronowie, Francuzi nadchodzą, bitwa i banicja. Tyle o treści.

Film ten, zawiódł mnie i to bardzo. Aktorsko - tyle gwiazd: Russell Crowe, Cate Blanchett, Mark Strong, Mark Addy, Max von Sydow. Sir Ridley Scott, który nakręcił doskonałego "Gladiatora", nie poradził sobie. Zastanawia mnie czemu, przecież to bliska mu tematyka, a scenariusz napisał dwukrotny laureat Oscara (R) Brian Helgeland (za "Tajemnice L.A." i "Rzekę tajemnic"). Podobno była zmiana w całej koncepcji - to Szeryf (funkcja na wzór naszego starosty - był to urzędnik który rządził w hrabstwie zamiast księcia, a w mieście zamiast burmistrza, powstrzymując rozbicie dzielnicowe  w Anglii -> "słynne wasal mojego wasala, jest moim wasalem"), miał być dobry, a do tego Crowe miał go zagrać, a Robin zły. Nie wyszło.
Max von Sydow, jedyny trzyma klasę. Pełen profesjonalizm, choć scena, gdzie gra niewidomego starca, walczącego z sir Godfrey'em, trochę razi. Eileen Atkins, jako matka Ryszarda i Jana, czyli Eleonora Akwitańska, również radzi sobie dobrze. William Hurt, doskonale wciela się w rolę doradcy królewskiego, sir Williama Marshalla, co też odbieram za plus.
William Hurt jako William Marshall
(http://1.fwcdn.pl/ph/06/61/430661/194604.1.jpg)

Russell Crowe, to moim zdaniem odcinał kupony od "Gladiatora".
Mark Addy, jako brat Tuck, wcale nie śmieszył, a nawet irytował. Lady Marion walcząca z leśnymi dziećmi, przeciw Francuzom - żal.

Cate Blanchett jako Lady Marion
(http://1.fwcdn.pl/ph/06/61/430661/194609.1.jpg)

Mark Strong ("Sherlock Holmes"), jako czarny charakter, nieraz zakrywa swoją kreacją innych, ale ma się do sir Godfrey'a negatywny stosunek, zwłaszcza za napaść na konwój, czy zabicie sir Waltera.

Mark Strong jako sir Godfrey
(http://1.fwcdn.pl/ph/06/61/430661/194603.1.jpg)

Fabuła, choć zapowiada się ciekawie, nudzi. Widziałem film w wersji reżyserskiej - 2 h 48 min, i tylko ostatnie 30 było warte obejrzenia. Nawet motyw z wpływem Robina na powstanie Magna Charta Libertatum (1215). Albo, łodzie Francuzów. Wyglądały, jak te z Normandii ... 

Scena bitwy na klifach z Francuzami - coś, za co sir Ridley'a się lubi. Dynamiczne ujęcia, wiele akcji, choć trochę patetyczne, ale ujęcie z powietrza, kiedy zbierają się wojska - cudowne!!! I ta muzyka Marca Streitenfelda, to esencja. Ten motyw: http://www.youtube.com/watch?v=dZH1MEFYRCg, mniej więcej od 1.42, przypomina mi lot do Anglii i białe klify Dover, wyłaniające się zza chmur. Dodam, że "Robin Hooda", widziałem w Southampton ... czyli w Anglii. To też wpłynęło na mój odbiór. Za muzykę, daję plusa!

Wykonanie - scenografia (Arthur Max), kostiumy (Janty Yates), czy zdjęcia (John Mathieson), są na bardzo przyzwoitym poziomie. Akurat te osoby spełniły moje oczekiwania.

Podsumowując, można zobaczyć, ale nic specjalnego. Jedynie widok Anglii, a raczej Walii z powietrza i bitwa, zostaną zapamiętane. No i, muzyka Streitenfelda, Niemca, jednego z uczniów samego Hansa Zimmera.

Moja ocena końcowa: 6/10.


źródło: http://1.fwcdn.pl/po/06/61/430661/7326376.3.jpg?l=1362713768000