sobota, 31 sierpnia 2013

"Wallace i Gromit: Klątwa królika"

Dziś, zostajemy jeszcze w Wielkiej Brytanii. Może do znudzenia, ale chyba lepiej, że piszę coś co wiem, niż miałbym opisywać nieznane mi dzieła filmowe.

Wallace i Gromit łapiący króliki w Tottington
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/27/32/112732/399186.1.jpg)

"Wallace i Gromit: Klątwa królika" (ang. "Wallace and Gromit: The Curse of Were-Rabbit") to pierwszy pełnometrażowy film animowany o przygodach wynalazcy Wallace'a i jego wiernego psa Gromita. Dokładniej, to 4ta odsłona ich przygód, wyświetlana w kinach w 2005 r. Wcześniej powstały: "Wyprawa na Księżyc", "Wściekłe gacie" i "Golenie owiec", a potem "Kwestia tycia i śmierci". W 2000 r., część twórców "W i G" stworzyła przezabawne "Uciekające kurczaki". Za produkcję tychże animacji odpowiadają Nick Park i Steve Box, współpracujący z legendarną wytwórnią filmową - Aardman Animations z siedzibą w Bristolu. Miasto to można nazwać brytyjską stolicą animacji, a Wallace i Gromit na stałe wpisali się w życie Bristolu - ich podobizny znajdują się w przewodnikach i na lotnisku. Nawet w lipcu 2013 r. w całym mieście porozstawiano rzeźby przedstawiające Gromita, każda inaczej umalowana.

Gromit i króliki
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/27/32/112732/399191.1.jpg)

Co prawda Bristol (miasto na prawach hrabstwa) i pobliskie Somerset nie są jakieś malownicze (wiem z doświadczenia), to jednak można spotkać tam wiele inspiracji. Zwłaszcza do filmów kukiełkowych.

Lord Victor Quartermaine 
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/27/32/112732/399189.1.jpg)

Lata 60-te, w miasteczku trwają przygotowania do konkursu wielkich warzyw w pałacu Tottington, którego dziedziczka, Lady Campanula (głos Heleny Bonham Carter) podtrzymuje tradycję przodków. Plagą okazują się sympatyczne kłapouchy, czyli króliki. Warzyw mieszkańców bronią przed tymi zwierzątkami Wallace (głos Petera Sallisa) oraz jego pies Gromit. Cholewki do Lady Campanuli smali Lord Victor Quartermaine (głos Ralpha Fiennesa), chętny na posag, a do tego gbur i zapalony myśliwy. Victor ma też psa - rotweillera, który będzie walczyć z Gromitem. Nie warto wymieniać więcej mieszkańców, ale mozna wspomnieć o policjancie oraz wikarym, którego hobby, prócz warzyw to ... wrestling zakonnic. Modlitwa przed konkursem, powoduje śmiech u widzów. Cóż, z duchownych też można czasem pożartować.

Lady Campanula
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/27/32/112732/399195.1.jpg)

Wallace i Gromit wyłapują wszystkie króliki, ale nie chcą ich zabić. Wolą przeprogramować im umysły. Wallace uwielbia sera, więc podłącza do siebie i kłapouchów urządzenie, przesyłające fale mózgowe. W wyniku kłopotów technicznych, Wallace staje się królikołakiem, a jeden z królików zaczyna zachowywać się jak nasz wynalazca, który oczywiście nie wie, że stał się potworem ... Bestię trzeba złapać lub wręcz uśmiercić przed konkursem, ale Wallace zawsze znika, kiedy pojawia się potwór.

Gromit i królikołak w tle (scena nawiązująca do "King Konga")
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/27/32/112732/399197.1.jpg)

Śmieszne, ale takie głupie. Lady Campanula kocha, bez wzajemności Wallace'a, a on nie rozumie o co jej chodzi. Victor odkrywa, kto jest królikołakiem i chce go zabić ... film dla dzieci, ale z dozą pewnej grozy. Tu chciałbym wtrącić od siebie jedną rzecz. W Londynie jest taki wielki sklep z zabawkami - Hamleys, ulokowany przy słynnej Oxford Street. Byłem w nim w 2010 r. i co warto podkreślić, wielu sprzedawców bawi się zabawkami, które też można sprawdzić. Niektórzy są przebrani za rycerzy, królewny itd. W dziale "Smoki i lochy" chodził wtedy taki rycerz z mieczem, udawał, że nie widzi na jedne oko, ale opowiadał, że swoim ostrzem uciął smokowi głowę, nazywając go "tricky bastard" (podstępnym bydlakiem), wprawiając dzieci w radość. Oczywiście po chwili oferował zabawki z tej serii po kilka funtów. Dzieci w Wielkiej Brytanii, mniej więcej do 6-7 roku życia mają do oglądania bajki bez przemocy, np. "Teletubisie", czy "Tęczowe małpki", "Strażak Sam", "Listonosz Pat" ... wszystko co jest nadawane na BBC Cbeebies. Potem, wkracza już w ich życie przemoc, ale jest dawkowana. W "W i G: Klątwa królika" jest taka dawka, jedna z pierwszych dla wielu młodych Wyspiarzy. Chodzi mi o scenę, w której Victor strzela do królikołaka/Wallace'a. W Polsce nasze rodzime bajki z Se-Ma-Foru Łódź pełnią funkcję podobną do tych z  BBC Cbeebies, natomiast potem nie ma dawkowania. Jest odrazu całe zło świata w tych durnych kreskówkach .... Może tyle dygresji.

Wallace i Gromit przy kolacji
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/27/32/112732/399175.1.jpg)

Siłą "Klątwy królika" okazuje się ręcznie wykonana animacja. Te odciski palców na ciastelinie postaci, dają widzowi taką swojskość. Cały trud włożony w produkcję widać jak na dłoni. Plus za doskonąłą formę i fakt, że nie starano się używać tylko cyfrowo wygenerowanych postaci.

Wallace i Gromit razem z królikiem
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/27/32/112732/399180.1.jpg)

Głosy aktorów w wersji oryginalnej brzmią zabawnie. Peter Sallis, Helena Bonham Carter i Ralph Fiennes mówią ze śmieszną intonacją, bawiąc się w gry słowne, dlatego radziłbym obejrzeć ten film w oryginale.

Muzyka Juliana Notta to w dużej mierze znany motyw z przygód Wallace'a i Gromita, czyli http://www.youtube.com/watch?v=IIFE9DZM-cQ W przypadku "Klątwy królika" trzeba było dodać więcej utworów niż zazwyczaj, ale kompozytor wykazał się. Warto dodać, iż producentem muzyki był sam Hans Zimmer.

Teraz, coś co uważam za najważniejszą rzecz. Wallace i Gromit wpisują się w obraz idylli angielskiej prowincji, gdzie ludziom żyje się dobrze, nie ma wiele przemocy. Taki raj z pagórkami, identycznymi domkami, gdzie mieszkańcy znają się osobiście, jest wielu przyjaciół, a pastor zna wszystkich parafian z imienia i nazwiska. Czyli świat, który odchodzi w przeszłość. Powoli, ale jednak. I to jest moim zdaniem jego wielka siła - pozytywny obraz życia ludzi poza wielkimi miastami w Anglii. Coś, o czym sam marzę, a po trosze doświadczyłem.

Rzeźby Gromita na tle najsłynniejszego zabytku w Bristolu - Clifton Suspension Bridge
(źródło: http://www.westerndailypress.co.uk/images/localworld/ugc-images/276309/Article/images/19417798/4993779.jpg) 

Mimo, iż jestem za stary na takowe animacje, to Wallace i Gromit są bliscy mojemu sercu za ten idylliczny obraz. Tak na zakończenie dodam tylko, że "Klątwa królika" otrzymała Oscara (R) za najlepszy film aninowany pełnometrażowy, pokonując równie doskonąła, choć nie dla dzieci "Gnijącą pannę młodą" Tima Burtona.

Moja ocena: 9.8/10. 


(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/27/32/112732/7111752.3.jpg?l=1377132211000)

"Radio na fali"

Z Australii wracamy znów do Wielkiej Brytanii. Tym razem będzie filmie Richarda Curtisa z 2009 r., pt. "Radio na fali" (ang. "Boat that Rocked"). Okazuje się, iż mało kto o nim słyszał, a szkoda. Warto go zobaczyć dla rozrywki i pośmiać się z wielu gagów. Jeśli komuś nie pasuje brytyjski humor, to można posłuchać sobie doskonałej muzyki rockowej z początku lat 60-tych. Zanim przejdę do omawiania treści filmu, chciałbym wprowadzić parę informacji, słowem wstępu.

Główna obsada filmu - ekipa "Radia na fali"
(źródło: http://images4.static-bluray.com/reviews/2706_1.jpg)

 Zainspirowany pobytem w Liverpoolu, a dokładniej klubem The Cavern, dowiedziałem się dosyć osobliwej rzeczy odnośnie Wielkiej Brytanii, co bardzo mnie zdziwiło. A warto się tym podzielić z innymi ludźmi, gdyż to mało znany fakt.

Beatlesi, jeszcze jako The Quarry Men, pierwszy raz wystąpili w klubie Cavern 7 sierpnia 1957 r.
W tamtych czasach rock’n’roll był zabroniony w Wielkiej Brytanii, stąd Beatlesi zaczynali grając skiffie. Konserwatywni premierzy Anthony Eden, Harold MacMillan, a po nim Alec Douglas-Home (który jako pierwszy zrezygnował z tytułu „sir”, żeby objąć stanowisko premiera, na mocy The Peerage Act 1963), nie pozwalali radiu BBC na granie takowej muzyki.

Beatlesi i Harold Wilson
(źródło: http://25.media.tumblr.com/tumblr_m1tv8hpHcK1r5cmgfo1_500.jpg)

Młodzi jednak, znaleźli sposób. Na terenie Wielkiej Brytanii, można było radiostacje zagłuszać, co też czyniono, ale była inna możliwość. Wielu ludzi kupowało stare statki i na nich montowało radiostacje. Później zarzucali kotwice na Morzu Północnym, setki mil od brytyjskiego wybrzeża, grając zakazanego rock’n’rolla. Nie można było ich zagłuszyć, gdyż ze względów bezpieczeństwa, inne statki musiały się komunikować z lądem i w razie czego wysyłać sygnał SOS.
Rządy tychże premierów walczyły z taki radiami na podstawie ustaw z XIX w., które pozwalały na walkę z piratami, np. Piracy Act 1837 czy Piracy Act 1950. Stąd też pochodzi określenie piracki na nielegalną muzykę czy inne utwory.

Dopiero laburzysta Harold Wilson zniósł zakaz gry rock’n’rolla w radiu BBC, dzięki czemu wygrał wybory w 1963 r., mając poparcie samych Beatlesów .

Odtwórcy głównych ról
(źródło: http://bucentral.files.wordpress.com/2012/10/boat-that-rocked.jpg?w=640&h=320)

Akcja "Radia na fali" dzieje się przed 1963 r. Quentin (Bill Nighy) jest właścicielem pływającego radia, zakotwiczonego, gdzieś na Morzu Północnym. Zatrudnia wielu znanych dysk-dżokejów, "Hrabiego" (Philip Seymour Hoffman), "DJ Doctora" Dave'a (Nick Frost) oraz z czasem przyjmuje do załogi Amerykanina - Gavina Kavanagha (Rhys Ifanis) z USA, który z czasem rywalizuje z "Hrabią". Na statku znajdują się i inne osoby, w tym jedyna kobieta - Felicity (Katherine Parkinson), do tego lesbijka. Młody Carl (Tom Sturridge), po wyrzuceniu ze szkoły, zostaje wysłany przez swoją matkę (Emma Thompson) do dziadka - Quentina, żeby nauczyć się dyscypliny. Matka nie wie co dzieje się na statku w rzeczywistości.

Poza graniem rocka, mają miejsce kłótnie, orgie (dużo golizny, ale nie razi), nieudany ślub, a Carl z czasem zakochuje się z wzajemnością w Marianne (Talulah Riley), jednej z fanek. Do tego wszystkiego dochodzi polityka torysów, przejawiająca się w konserwatywnej postawie ministra - sir Alistaira Dormandy'ego (sir Kenneth Branagh). Otóż, sir Alistair chce zwalczyć wszelkimi środkami pirackie radiostacje, nawet wysyłając Royal Navy - kapitalna scena zmyłki brytyjskich marynarzy.

Oczywiście, pojawiają się wątki dramatyczne - odejście żony jednego z załogantów, czy odnalezienie przez Carla swojego ojca, będącego spikerem porannym, czyli "Smootha" Boba Silvera. Nie zapominam też o końcówce, w której statek tonie, a spikerzy wysyłają sygnał SOS. Czy uratują ich od zatonięcia w Morzu Północnym oddani fani?

Ponownie główna część obsady filmu
(źródło: http://www.offshoreradio.de/images4/boatrocked.jpg)

Tyle o treści, teraz tradycyjnie aktorstwo. Bill Nighy, Nick Frost, Philip Seymour Hoffman, Emma Thompson, Rhys Ifanis, czy sir Kenneth Branagh, gwarantują udany seans. Nie są sztuczni, ale jacyś na luzie, a sir Kenneth, swoją powagą śmieszy. Plus za obsadę.

Danny Cohen i jego zdjęcia wydają mi się OK. Dobra robota, oświetlenie, ruchy kamery, a zwłaszcza  sceny na morzu, w dużej mierze kręcone w studiu i na Blue Boxie.

Muzyka, to najmnocniejsza strona filmu. Pod tym linkiem znajdują się wszystkie użyte piosenki, odtworzone przez tytułowe radio: http://www.imdb.com/title/tt1131729/soundtrack

Podsumowując, choć "Radio na fali" zachęca gwiazdorską obsadą oraz doskonałą muzyką, to jednak w treści czegoś zabrakło. Choć to komedia, miała za dużo dramatu w sobie. Ogólnie zabrakło w scenariuszu jakiejś puenty, którą Richard Curtis umie przekazać. Realia oddano dobrze - czytałem i nasłuchałem się o Wielkiej Brytanii lat 60-tych. Żałuję, że nie dane mi było ją zobaczyć. Na szczęście, istnieją filmy, takie jak ten, gdzie można to przez chwilę poczuć. Mimo wad w treści, daję ocenę: 8/10.

P.S. W Polsce film wydano odrazu na DVD, pomijając dystrybucję kinową. A po napisach końcowych, jest jedna ukryta scena.


(źródło: http://lostinasupermarket.com/wp-content/uploads/2009/09/pirate_radio_poster.jpg)

środa, 28 sierpnia 2013

"Polowanie na króliki"

Z Ameryki Południowej zmieniamy miejsce akcji. Co prawda Antypody pojawiły się już raz w moich recenzjach, ale była to wtedy Nowa Zelandia, przy okazji "Hobbit: Niezwykła podróż". Dziś, będzie Australia. Najmniejszy kontynent świata ostatnio mało widoczny na mapie globalnego kina, traci na rzecz "Kraju Kiwi", należącego do Oceanii. A jednak "Kraina Kangurów" ma także coś ciekawego do zaproponowania, poza Peterem Weirem, znanym bardziej z hollywoodzkich osiągnięć, aniżeli rodzimych. 

Phil Noyce, Australijczyk znany jako reżyser "Czasu patriotów", "Stanu zagrożenia", "Świętego" czy ostanimi czasy "Salt", ponad dekadę temu nakręcił bardzo mało znany w Polsce film. Sam też dowiedziałem się
o jego istnieniu z brytyjskiej gazety w 2002 r. Chodzi mi o "Polowanie na króliki" ("Rabbit-Proof Fence"), nominowane do Złotego Globu (R) za muzykę Petera Gabriela.

Trzy główne bohaterki na tle tytułowego płotu na króliki
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/28/87/32887/291963.1.jpg)

Skąd taki tytuł? Zacznijmy od początku. Doris Pilkington Garimara, Aborygenka z pochodzenia, napisała książkę pt. Follow the Rabbit-Proof Fence, wydaną w 1996 r., w której opisała doświadczenia tzw. Skradzionego pokolenia (ang. Stolen Generation). Otóż, australijski rząd w latach 1900-1970 zabierał aborygeńskie dzieci z rodzin mieszanych, w celu wychowania ich na "białych ludzi" w  w obozach przejściowych. Odebrane siłą od rodziców, miały zatracić swoją własną tożsamość, na rzecz dominującej anglosaskiej kultury. Nawet powstało wyspecjalizowane ku temu organy, tzw. Protectors of Aborigines,
a w przypadku akcji niniejszego filmu, chodziło o Commissioner for Native Affairs dla Australii Zachodniej, Aubera Octaviusa Neville'a (1875 - 1954). Dzieło Garimay dotyczy ucieczki trzech dziewczynek z jednego z takich obozów. Dzieci nie znając drogi, szły wzdłuż tytułowego "płotu na króliki", rozdzielającego kontynent. Takowa zapora powstała, gdyż te miłe zajęczaki w Australii pustoszą uprawy. Poza tym, płot wyznacza kierunki świata, a dziewczynki można porównać do królików, uciekających przed myśliwymi.

Widzimy trójkę dzieci - Molly Craig (Everlyn Sampi), Daisy Craig (Tianna Sansbury) oraz Gracie Fields (Laura Monaghan), odebrane przez policję od matek. Mieszkają w obozie przejściowym, uczone anglosaskich zwyczajów. Ich rodziny tęsknią za nimi, co widzimy w zmieniających się scenach. Z czasem decydują się na ucieczkę, mimo, iż w obozie pracuje Łowca (David Ngoombujarra), wyłapujący uciekinierki. Rozpoczyna się pościg. A.O. Neville (w tej roli sir Kenneth Branagh) wydaje duże pieniądze, żeby złapać "uciekające króliki". Przede wszystkim chodzi o prestiż jego urzędu, tak mocno nadszarpnięty.

Łowca (David Ngoombujarra)
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/28/87/32887/291962.1.jpg)

Wszyscy szukają dziewczynek, które zgodnie z prawdą, przeszły pieszo 2,5 tys. km. Oczywiście, dotarły do domu, co można było przewidzieć. Na samym końcu filmu widzimy bardzo stare główne bohaterki, mające wtedy (tzn. w 2002 r.) ok. 80 lat. Ich ucieczka okazała się inspiracją dla innych.

Sir Kenneth Branagh jako A. O. Neville
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/28/87/32887/291965.1.jpg)

Szczerze mówiąc, to za najmocniejszą stronę "Polowania na króliki" uznałbym jego przesłanie. Niszczenie zastanej kultury miejscowej, przez wykorzenianie z dzieci ich tożsamości, uznać należy za zbrodnię. Anglosascy osadnicy w barbarzyński sposób "cywilizowali" aborygeńskie dzieci, uciekając się do przemocy
i rozbijania rodzin. Phil Noyce potępia takie podejście, wskazując na możliwość współżycia dwóch kultur obok siebie, a wręcz ich wzajemnego wzbogacania się. Kończać już ten wątek, całość sprowadza się do pytania: kto naprawdę był barbarzyńcą?

Odnośnie aktorów, to sir Kenneth Branagh przeraża jako A.O. Neville. Widz czuje negatywne emocje
w stosunku do tak bezdusznego urzędnika, wyrządzającego wiele krzywdy innym.
Dzieci w filmie, to jedynie dobra robota. Wiem, że to były amatorki, ale oddały realizm swoich postaci. Tylko, że bez rewelacji. Cieszą aktorzy aborygeńscy starszej daty, którzy rzeczywiści należeli do "Skradzionego pokolenia". Moim zdaniem to hołd oddanym wszystkim tym dzieciom, które niczym króliki musiały uciekać.

Trzy uciekinierki
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/28/87/32887/291966.1.jpg)

Muzyka Petera Gabriela nie porusza jak dzieło Ennio Morricone przy okazji "Misji", ale scena, w której widzimy bohaterki w wieku starczym z napisami o ich dalszych losach, to łzy cisną się na oczy same.
Tu przykładowe utwory do odsłuchania: http://www.youtube.com/watch?v=voOtsljDkcQ oraz http://www.youtube.com/watch?v=XSeiPut7pc8 Tylko dobra robota, niestety.

Zdjęcia Christophera Doyle'a ("Spragnieni miłości", "Spokojny Amerykanin", "Hero") robią wrażenie, zwłaszcza, gdy pokazują bezkresne pustynie Australii o zachodzie Słońca, przecięte jedynie płotem na króliki.

Podsumowując już, Phil Noyce pokazał swoją klasę jako reżyser. Nakręcił dramat z przesłaniem, będący hołdem dzieciom ze "Skradzionego pokolenia". Jednocześnie też żądaniem przeprosin, do których doszło
w 2008 r. z ust ówczesnego premiera Australii, Kevina Rudda* (pełniącego tę funkcję także obecnie)
z Partii Pracy. Moim zdaniem, film ten odniósł skutek, gdyż przypomniał światu, a przede wszystkim Australijczykom o dramacie dzieci w ich kraju. Choć nie jest to dzieło wybitne, to polecałbym zapoznać się
z nim, gdyż pokazuje, iż cierpiało przez kolonizację wiele rdzennych ludów, nie tylko Indianie.

Moja ocena: 9.3/10.

*http://www.smh.com.au/news/national/rudd-says-sorry/2008/02/13/1202760342960.html

(źródło: http://gapla.fn.org.pl/public/cache/P21051-1000x1000.jpg)

"Misja"

Dziś z USA przenosimy się do Ameryki Południowej, a dokładniej na tereny dzisiejszego Paragwaju, Urugwaju i trochę Brazylii. Tam też istniało do połowy XVIII w. słynne "państwo" jezuitów (zakonu założonego w XVI w. przez św. Ignacego Loyolę w 1534 r., a zatwierdzony przez papieża w 1539 r.). Okoliczności jego "upadku" zostają pokazane w "Misji" (ang. "The Mission") z 1986 r. w reżyserii Rolanda Joffe ("Pola śmierci" i "Super Mario Bros"<?>).

Rodrigo (Robert De Niro) w słynnym ujęciu z filmu
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/10/37/1037/318058.1.jpg) 

Rodrigo Mendoza (Robert De Niro) jest hiszpańskim łowcą niewolników. Wyłapuje Indian Guarani, którzy uciekają do jezuitów w poszukiwaniu wolności. Trzeba pamiętać, że król Hiszpanii gwarantował nietykalność Indianom, jeśli dotarli na tereny pod zwierzchnictwem Towarzystwa Jezusowego. Tytułowej misji przewodzi ojciec Gabriel (Jeremy Irons), wysłany w zastępstwie (poprzedniego jezuitę Indianie przybili do krzyża i wrzucili do rzeki). Ojciec Gabriel nawraca Indian grając na flecie, a nawet mówi w pewnym momencie: "Z fletem schrystianizowałem tutejszych Indian. Z całą orkiestrą, schrystianizowałbym cały kontynent". Gabiel i Rodrigo nie darzą się sympatią, delikatnie rzecz ujmując.

Ojciec Gabriel (Jeremy Irons) gra na flecie
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/10/37/1037/420662.1.jpg)

Pewnego razu Rodrigo przyłapuje żonę na zdradzie z jego bratem - Felipe (Aidan Quinn). Wściekły Rodrigo zabija brata i pogrąża się w rozpaczy. Stracił sens życia, nie łapie już Indian, zamyka się w swoim domu. Wtedy do grzesznika rękę wyciąga ojciec Gabriel i zaprasza do życia w misji, gdzie może odkupić swoje winy. Wyruszają razem do Amazonii. Rodrigo z tobołkiem na znak pokuty podąża za duchownym. Scena przebaczenia przez Indian, spotęgowana muzyką Ennio Morricone, dosłownie nie z tego świata (tytuł utworu: "On Earth as it is in Heaven"). Poza Gabrielem, są tam też inni jezuici, w tym Fielding (Liam Neeson).
Scena przebaczenia - w środku Rodrigo (Robert De Niro)
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/10/37/1037/318048.1.jpg)

Jednak "Misja" to nie idylla. Do obecnego Paragwaju przybywa legat papieski - kardynał Altamirano (Ray McAnally). Ówczesny Ojciec Święty (Klemens XIII) wysłał go, żeby rozwiązać kwestię jezuitów. Tu wkracza wielka polityka. Hiszpania i Portugalia dogadały się ws. "redukcji paragwajskich". Chodziło o wyrugowanie stamtąd jezuitów, a Paragwaj miał dostać się w ręce Portugalczyków, żeby mogli mieć dostęp z Brazylii do Pacyfiku. Był to rok 1759 r. Markiz Pombal, pierwszy premier Portugalii, przegonił ze swojego kraju Towarzystwo Jezusowe. Klemens XIII, również był przyparty do muru - poza krajami Płw. Iberyjskiego, także Włosi i Francuzi niechętni byli jezuitom. Legat wiedział już najgorsze - miał zgodzić się na likwidację misji, co wiązałoby się z ofiarami. Ojciec Gabriel nie był chętny do walki, w przeciwieństwie do Rodrigo. Portugalczycy i Hiszpanie ruszyli ...

Procesja z ojcem Gabrielem na czele
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/10/37/1037/318054.1.jpg)

Film nie ma happy endu. Joffe, tak realistycznie oddający historię (vide "Pola śmierci") nic nie zmienił. W 1772 r. doszło do kasaty zakonu jezuitów, których zreaktywowano w 1814 r. Tak, gwoli formalności dodam także, iż Hiszpanie rozmyślili się kilka lat później i przejęli od Portugalczyków tereny Paragwaju.

Co mi się w "Misji" najbardziej się podoba? Przede wszystkim, cała historia. Oto, do życia skromnych jezuitów wkracza wielka polityka o skali światowej, a oni zostają sami. Nie można się dziwić legatowi, który nie mógł nic zrobić. Piękno ofiary za wiarę, które utożsamia ojciec Gabriel. Scena procesji, ostrzelanej z armat przez Portugalczyków, jako żywo przypomniała mi podobną scenę z powstania krakowskiego (1846), gdzie Austriacy strzelali do uczestników podobnej uroczystości. Jest to ofiara, z której coś wynika - Hiszpanie zdali sobie sprawę z błędu, a jezuitów reaktywowano kilkadziesiąt lat później. Czy nie widać tutaj aluzji?? Widać, bo o to chodziło scenarzyście - Robertowi Boltowi ("Lawrence z Arabii", "Oto jest głowa zdrajcy", "Bunt na Bounty"). Druga rzecz, to przebaczenie. Scena, w której Indianie wybaczają po chrześcijańsku Rodrigo wzrusza mnie, nawet za którymś razem. To jest siła doskonale zrobionego filmu!

Robert De Niro, Jeremy Irons, Liam Neeson - ta trójka wystarczy. W zasadzie widz skupia się na dwóch osobowościach - skruszonego grzesznika (De Niro) i prawdziwego duchownego (Irons). Obaj oddali życie za wiarę, co okazuje się być najpiękniejszą ofiarą. Ale nie zapomnieli o ludziach, którym pomagali, ucząc ich języka i rzemiosła, a także kultury. Do dziś pamięta się o jezuitach w kilku krajach - pytałem się Brazylijczyków, Argentyńczyków, czy ludzie znających Paragwaj. Czyż nie jest to dobro, wynikłe z poświęcenia? Oczywiście, co zauważył także bł. Jan Paweł II, umieszczając "Misję" na "Watykańskiej liście 45 filmów", w kategorii "Filmy o szczególnych walorach religijnych"* Sam nie jestem religijny, ale szczerze, to w pełni zgadzam się z takim werdyktem.

Liam Neeson jako jeden z jezuitów
(źródło: http://cdn.mos.totalfilm.com/images/t/the-mission-1986-.jpg)

Odnośnie aktorów, dodałbym pewną ciekawostkę. Otóż, Robert De Niro i Aidan Quinn, spotkają się 8 lat później na planie innego filmu - "Frankenstein" (1994) wg prozy Mary Shelley, w reżyserii sir Kennetha Branagha, gdzie pierwszy z nich wcieli się w postać Potwora, a drugi w rolę kapitana Waldena.

Felipe (Aidan Quinn) z lewej i Rodrigo (Robert De Niro) z prawej
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/10/37/1037/420658.1.jpg)

Zdjęcia Chrisa Mengesa, za które otrzymał w pełni zasłużonego Oscara (R), zapamiętuje się! Amazonia, wioska Indian, zbliżenia na twarze, czy same sceny walki. Widać tu pełny kunszt, a nie samo rzemiosło.

Teraz czas na najpiękniejszą część, czyli muzykę samego Ennio Morricone. Oglądając "Misję" pierwszy raz w życiu, miałem wrażenie, że przeniosłem się do Nieba. Ojciec Gabriel grający na flecie - http://www.youtube.com/watch?v=Ixby9BzJfEo, czy " On Earth as it is in Heaven" - http://www.youtube.com/watch?v=3V8aZLTpKXo, pogłębiają odbiór! Tych utworów się słucha, mając niemal łzy w oczach! Tu powinien był być Oscar (R), ale przypadł Herbie Hancockowi za "Około północy". Jedynie BAFTA (R) i Złoty Glob (R) trafiły do mistrza Morricone. Uważam to za jedną z wpadek Akademii ...
Jako ciekawostkę podam, iż Ennio Morricone dyrygował orkiestrą, grającą m.in. utwory z "Misji" na krakowskim rynku, pod Sukiennicami, w 2007 r., na 750-lecie lokacji miasta Krakowa. Nawiązanie do powstania z 1846 r., okazało się jak najbardziej na miejscu.

Do Oscara (R) za zdjęcia, Złotych Globów (R), BAFTA (R), dopisać należy Złotą Palmę w Cannes (R) dla najlepszego filmu. Tu w pełni zgadzam się z jury na Lazurowym Wybrzeżu. Gwoli formalności, Oscara (R) za najlepszy obraz dostał "Pluton" Olivera Stone - jego jedyny porządny film, tzn. bez teorii spiskowych.

Podsumowując, genialny scenariusz, świetne aktorstwo, doskonałe zdjęcia, piękne przesłanie i wybinta muzyka Ennio Morricone powinny zachęcić do obejrzenia "Misji" Rolanda Joffe. Można nie być religijną osobą, ale piękno tegoż obrazu doceni każdy człowiek z wrażliwością artystyczną. A potem na sercu zrobi się tak jakoś przyjemniej, gdyż okaże się, iż nasze działania mają sens.

Moja ocena: 10/10. 


*http://kultura.wiara.pl/doc/451972.Niektore-wazne-filmy-czyli-tzw-lista-watykanska

(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/10/37/1037/7166315.3.jpg?l=1348371698000) 

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

"Transmorphers"

Wspominałem przy okazji "Showgirls", że nie jest to najgorszy film jaki widziałem. Korzystając z okazji, opiszę bodajże najgorszy obraz, który udało mi się wymęczyć w życiu, mimo, iż trwał "tylko" 90 min.

"Transmorphers", bo tak nazywa się to "dzieło". Wyreżyserował je niejaki Leigh Scott, etatowy "twórca" niesławnej The Asylum (pseudo-)wytwórni filmowej, która podrabia hollywoodzkie hity, tworząc własne (s-)hity z beznadziejnie słabym scenariuszem oraz pseudo-efektami specjalnymi. Do tego wszystkiego, drewniane aktorstwo ... niestety nie gratis. Już w 2008 r. 20th Century Fox chciała pozwać Asylum za podrobienie ichniejszego hitu. Generalnie, powstające potworki są żałosnymi kopiami blockbusterów, wydawanymi na DVD lub zgodnie ze słowami znajomych Hindusów, wyświetlanymi w indyjskich kinach, których nie stać na zakup oryginałów z Hollywood. W Polsce kilka "dzieł" wydała IDG, a często nadaje je TV Puls ...

Tyle o "twórcach". Oto, prosta jak drut historia. Ludzie ukrywają się w podziemiach, bo Ziemię opanowały roboty z kosmosu, jakieś 400 lat wcześniej (udana misja "złych maszyn" z "Transformers" - tak można rzec). Ale mądre "tostery" chcą dorwać się do ludzi (prawie jak "Matrixa" oba sequele). Jedynie pewien oddział, z szalonym naukowcem i botami, jak się okazuje dwoma może powstrzymać inwazję. Jednego z "androidów" gra tam Matthew Wolf, Brytyjczyk, który grał trzecio- czy czwartoplanowe role w "Piratach z Karaibów: Na krańcu świata" (jakiś żołnierz), "Dziewczynie z tatuażem" ('Made in USA') jako technik, "Johnie Rambo", jako reporter BBC, niewymieniony w napisach końcowych... Coś w CV jednak ma.

Generalnie, szkoda czasu na opis. Aktorstwo drewniane, choć nie są to amatorzy. Tym gorzej dla nich. Scenariusz - dno.... delikatnie mówiąc. Efekty specjalne - nie wiem czy nie jestem w stanie zrobić lepszych w darmowych programach graficznych. Słabość. Zakończenie - happy end, choć ktoś tam ginie, dla dramatyzmu. Szczerze, odradzam oglądanie tego "czegoś".

Moja ocena: 1/10. 


 P.S. Ten pseudo-film trafił do mojego domu jako prezent dla mego brata. Jego kolega przeszukał stragany z filmami za 5 zł (1 funt) i w formie żartu wręczył. Inaczej, nie wziąłbym tego nawet do ręki.

(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/62/62/416262/7162063.3.jpg?l=1185190085000)


niedziela, 25 sierpnia 2013

"Showgirls"

Świeżo po seansie, mogę się podzielić wrażeniami z filmu "Showgirls" (1995), w reżyserii Paula Verhoevena. Będzie nieprzyjemnie, gdyż wymęczyłem się przez te 2 h 7 min...

Młoda Nomi Malone (Elizabeth Berkley) jedzie do Las Vegas, żeby zostać tancerką. Po drodze oszukuje ją mężczyzna, który zgodził się podwieźć główną bohaterkę. Wściekła Nomi trafia na Molly (Gina Ravera), która zabiera ją do siebie i żyją razem. Molly pracuje w hotelu "Stardust", gdzie pełni rolę charakteryzatorki i kostiumograf. Nomi tańczy topless u Ala (Robert Davi). Z czasem dostaje angaż w "Stardust", gdzie romansuje z dyrektorem artystycznym - Zackiem (Kyle MacLachlan) oraz rywalizuje o główną rolę w przedstawieniu z Cristal (Gina Gershon). Spychając rywalkę ze schodów dostaje jej "fuchę", ale to nie koniec filmu... pojawia się tam Andrew Carver (William Shockley), który gwałci Molly, a Zack nie pozwala nic z tym zrobić. Carver ma zostać gwiazdą w "Stardust". Nomi bierze sprawy w swoje ręce....
Elizabeth Berkley jako Nomi
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/95/08/9508/305534.1.jpg)

Tyle o (pseudo-)treści... "Od zera do milionera, a od milionera znów do zera" - tak w skrócie można określić ten film. Naiwny scenariusz, który wyraża się w pokazaniu ciemnej strony biznesu w Las Vegas... A kto założył to miasto?? Gangsterzy za brudne pieniądze... Tak więc, inaczej być nie może.Wyszła pseudobajka o Kopciuszku. Joe Eszterhas, pochodzący z Węgier filmowiec, gdy popełnił ten "scenariusz", aż dziw bierze, iż jego wcześniejszy film (razem z Verhoevenem), czyli "Nagi instynkt" wyszedł spod tej samej ręki. Swoją drogą, zasłużona Złota Malina (R).

Aktorzy - Elizabeth Berkley, choć debiut, to drewniany. Gdzieś tam pograła, ale moim zdaniem powinna iść do domu ze swoją "grą". Nawet golizna nie zainteresowała nikogo (jeśli Cristal grała Gina Gershon - gwiazda porno). Zasłużone dwie Złote Maliny (R).

Kyle MacLachlan, znany z "Twin Peaks", odcinał kupony od swojej sławy. Serial Davida Lyncha go wypromował, a tu wypadł blado... Zasłużona nominacja za najgorszego aktora.

Kyle MacLachlan jako Zack
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/95/08/9508/305536.1.jpg)

Robert Davi (wcześniej jeden z agentów FBI w "Szklanej pułapce"), William Shockley (Hank z "Dr Quinn", a także bandzior ranny w genitalia w "Robocopie") pojawili się i jakoś nie zepsuli odbioru "filmu" swoimi "rolami".

Gina Gershon jako Cristal
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/95/08/9508/305535.1.jpg) 

Zdjęcia Josta Vacano ("Das Boot", "Pamięc absolutna") nie powalają. Choć włożył w nie ciężką pracę, to określiłbym je dobre rzemiosło. Efekt w basenie w czasie seksu Nomi i Zacka nie wyszedł (coś jakby pływająca kamera).

Muzyka skomponowana przez Davida A. Stewarta (byłego męża Annie Lennox i współtwórcy "Eurythmics") rozczarowuje. Złota Malina (R) za piosenkę tytułową.

Wreszcie sam reżyser, czyli Paul Verhoeven. Holender, znany z "Żołnierza orańskiego" (nid. "Soldaat van Oranje") z Rutgerem Hauerem w roli głównej, zasłynął "Robocopem" z Peterem Wellerem (1987) oraz, chronologicznie, "Pamięcią absolutną" (ang. "Total Recall"), z Arnoldem Schwarzeneggerem i Sharon Stone (1990), czy wspomianym już "Nagim instynktem" (ang. "Basic Instinct"), z Michaelem Douglasem i Sharon Stone (1992). Od tego ostatniego filmu poszedł z formą w dół... ale w 2006 r. przypomniał o sobie bardzo ciekawą "Czarną księgą" (nid. "Zwartboek") z Carice van Houten (obecnie Lady Melisandre z "Gry o tron"). Panie Verhoeven, wstyd! Jednak mam do niego szacunek, gdyż był pierwszym filmowcem, który osobiśce odebrał Złotą Malinę (R), ponieważ sam uznał "Showgirls" za dno.

Podsumowując, drewniane aktorstwo, słaby scenariusz, taka sobie forma, ni to film, ni pornografia. Szkoda dwóch godzin na jego oglądanie. Jednak, nie jest to najgorszy obraz, który widziałem.

Moja ocena: 2.5/10!


(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/95/08/9508/7295633.3.jpg?l=1256351058000)

"Sylvia"

Dziś wracamy na Wyspy Brytyjskie, a dokładniej do Cambridge w Cambridgeshire. Otóż, zajmę się filmem "Sylvia" (2003) z Gwyneth Paltrow w roli głównej. Obraz wyreżyserowała Christine Jeffs, pochodząca z Nowej Zelandii. Tytułowa Sylvia, to Sylvia Plath, znana amerykańska poetka, tworząca w Wielkiej Brytanii i USA, zaliczająca się w poczet tzw. "poetów konfesyjnych". Gwoli formalności, jej najbardziej znana dzieła, to zbiór poezji "Kolos" (ang. "Colossus") z 1961 r. oraz "Szklany klosz" (ang. "The Bell Jar") z 1963 r., będące w pewnych sensie jej autobiografią. Natomiast, wydane po śmierci autorki "Ariel" i "Poezje zebrane"

Ted (Daniel Craig) i Sylvia (Gwyneth Paltrow) na rzece Cam w Cambridge
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/61/68/106168/273039.1.jpg)

Akcja filmu rozpoczyna się w 1957 r., kiedy Sylvia Plath, stypendystka Fulbrighta, dostaje się na University of Cambridge. Tam też poznaje swojego męża Teda Hughuesa (Daniel Craig), również poety i wykładowcy tamże. Rozpoczyna się romans zakończony małżeństwem, które wyda na świat dwie córki.

Mieszkają razem w Cambridge, a potem wyjeżdżają na krótki moment do rodzinnego miasta Sylvii, czyli Bostonu. Tam, dowiadujemy się o chorobie psychicznej głównej bohaterki. Mianowicie o depresji maniakalno-depresyjnej, a także poznajemy fakt, iż w młodości próbowała popełnić samobójstwo.

Małżeństwo średnio sie układa, gdyż Ted romansuje z jedną studentek, a potem chodzi z Assią Wevill, która zostanie jego kolejną żoną w przyszłości. Sylvię zaś opuszcza, a stan zdrowia pogarsza się. Najpierw szuka pocieszenia u Ala Alvareza (Jared Harris), wspólnego znajomego, wydawcy z zawodu. Okazuje się, że Al też targnął się na własne życie w przeszłości, ale nie ma chęci na romans.

Jedyną przyjazną jej osobą jest sąsiad, czyli profesor Thomas (sir Michael Gambon). Jednakże na płaszczyznie erotycznej, a jedynie psychologicznej - rozmawia z nim, a w noc, kiedy decyduje się umrzeć, odkupuje od niego znaczki pocztowe, gdyż "chciałaby wysłać kilka listów". Chwilę potem odkręca gaz w kuchni ...

Uff, tyle o treści. Szczerze, bardzo się zawiodłem na tymże filmie. Po pierwsze aktorstwo. Gwyneth Paltrow odwaliła chałturę... jej Sylvia jest sztuczna, nie widać tegoż obłędu, ani nie umie wzbudzić współczucia u widzów. Nawet kwestię o samobójstwie opowiada tak sobie. Mam wrażenie, że po "Zakochanym Szekspirze" (1998) następne lata szła siłą rozpędu na opinii. Niestety, tu okazało się, że jest słabą aktorką.

Sylvia Plath (Gwyneth Paltrow)
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/61/68/106168/273057.1.jpg)

Daniel Craig, zanim został Bondem, jakoś nie zaistniał. Pojawiał się w różnych filmach, ale role dramatyczne nie bardzo mu pasowały. "Casino Royale" wszystko zmieniło. Niestety, "Sylvia" powstała wcześniej ... Taka ciekawostka - Craig wróci jako wykładowca, tym razem na Oxfordzie w filmie "Złoty kompas". Trzeba przyznać, że role "akademików" uszlachetniają go.

Ted (Daniel Craig) w Cambridge
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/61/68/106168/273044.1.jpg) 

Jared Harris, ostatnio kojarzony dzięki roli profesora Moriarty'ego w "Sherlock Holmes: Gra cieni" (2011), tu pojawił się za krótko. Jego opowieść o próbie samobójczej przekonuje, zwłaszcza jej puenta.

Sylvia (Paltrow) i Al Alvarez (Jared Harris)
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/61/68/106168/273049.1.jpg

Sir Michael Gambon, znany szerzej jako drugi odtwórca roli profesora Albusa Dumbledore'a w "Harry'm Potterze"*, a mi osobiście pozostanie w pamięci jako Jerzy V w "Jak zostać królem", pojawił się i zniknął. Szkoda.

Od strony technicznej jest trochę lepiej. Zdjęcia Johna Toona prezentują się znakomicie. Te ujęcia Cambridge, czy Nowej Zelandii (gdzie kręcono większość filmu), choć są ładne, to szybko wypadną z pamięci. Jednak doceniam ciężką pracę, gdyż on się postarał.

Gabriel Yared, czyli kompozytor muzyki, moim zdaniem też chałturzył. Jego muzyka do "Angielskiego pacjenta" (1996) Anthony'ego Minghelli, czy "Kochanka" (1992) Jean-Jacquesa Annaud była zdecydowanie lepsza. A za pierwszy z tych obrazów, otrzymał Oscara (R). Szkoda potencjału Yareda...

Podsumowując już, Christine Jeffs nie poszła śladami Jane Campion i sir Petera Jacksona, przez co jej film nie zostanie zapamiętany. Zamiast ciekawego obrazu psychologicznego, mamy próbę uczłowieczenia sławnej osoby... Przecież to oczywiste, że artyści, nawet światowej klasy są normalnymi ludźmi, którzy też cierpią, chorują i umierają. Nieszczęśliwa miłość, też się im przytrafia. Całość można było lepiej zekranizować.
Co zrobiono 10 lat temu, nie da się już odkręcić. Dziwi mnie wciaż jedna rzecz - czy nie taniej było całość nakręcić w Cambridge, zamiast jechać do Nowej Zelandii?

Moja ocena: 6/10.

(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/61/68/106168/6916511.3.jpg?l=1354592908000)

*Pierwszym aktorem wcielającym się w rolę Albusa Dumbledore'a był Richard Harris (zm. 2002), ojciec Jareda Harrisa. Taki zbieg okoliczności.

piątek, 23 sierpnia 2013

"Dawno temu w Ameryce"

Z Londynu, przenosimy się do Nowego Jorku, na przestrzeni niemal 50 lat... dosłownie 10 min po zakończeniu długiego seansu (3 h 49 min) filmu "Dawno temu w Ameryce" (ang. "Once Upon a Time in America") chciałbym podzielić się ze swoimi Czytelnikami moimi wrażeniami po obejrzeniu tegoż dzieła.

Sergio Leone, znany ze "spaghetti westernów", jak "Dobry, zły i brzydki", czy "Za garść dolarów", nakręcił opowieść o życiu żydowskiego gangstera z Nowego Jorku. A więc inaczej, niż zazwyczaj, czyli nie dotyczyło to Włochów, Irlandczyków, czy też stricte Amerykanów.

Młody David "Noodles" Aaronson (w dorosłym stadium życia Robert De Niro) pochodzi z biednej żydowskiej rodziny. Razem z czworgiem kolegów:  Maximilianem 'Maxem' Bercoviczem (James Woods),  – Patrickiem 'Patsy' Goldbergiem (James Hayden),  Philipem 'Cockeye' Steinem (William Forsythe) oraz Dominikiem, prowadzą na małą skalę działalność przestępczą. Lokalny bandyta - Bugsy wchodzi im czasem w drogę. Po udanej sprzedaży ciekawego wynalazku mafii, zarabiają wielkie pieniądze, zdeponowane w szafce na dworcu, do której klucz ma ich znajomy - gruby Moe Gelly (Larry Rapp).Warto dodać, iż David zakochuje się bez wzajemności w siostrze Moe'a, czyli Deborah (młoda- Jennifer Connelly; dorosła: Elizabeth McGovern). Po ulokowaniu funduszy w szafce, spotykają Bugsy'ego, który zabija Dominica. Wściekły David, mimo pistoletu w rękach Bugsy'ego, śmiertelnie rani go nożem, a ostrze wbija też w interweniującego policjanta. Trafia do więzienia na wiele kilkanaście lat.

David w sile wieku
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/10/38/1038/415073_1.1.jpg)

Nagle z okolic 1920 r., trafiamy w lata 30-te i okres prohibicji. David wychodzi z więzienia, a koledzy wzbogacili się na przemycie alkoholu. Dołącza więc do nich, co wydaje się oczywiste. W czasie swojej działalności spotykają  Frankie Minaldiego (Joe Pesci), który dzięki swojemu znajomemu Joe (Burt Young) zleca im kradzież diamentów z Detroit, a także zabójstwo "kolegi". Gang głównych bohaterów angażuje się we wsparcie związku zawodowego, kierowanego przez Jamesa Conwaya O'Donnella (Treat Williams), mając dodatkowe korzyści.
Wraz z końcem prohibicji w 1933 r., Max wpada na pomysł kradzieży złota z Banku Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku. David przeciwny temu szalonemu przedsięwzięciu, daje cynk policji. Okazuje się, że stróże prawa współpracują z mafią, więc prócz Davida wszyscy giną, a jego samego szukają różne zbiry. Przestraszony, ucieka do Buffalo. Co ciekawe, w postać biletera na dworcu wcielił się sam Sergio Leone.

Filmowi Patsy (z lewej), David (w środku) i Max (z prawej)
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/10/38/1038/149493.1.jpg)

Rok 1968, David wraca do Nowego Jorku, zaproszony przez stanowego sekretarza handlu, pana Bailey'a na bankiet. Z wiadomości widzowie dowiadują się, iż Bailey ma poważne kłopoty, a i okazuje się być kimś znanym Davidowi, wtedy leciwemu już człowiekowi ... Także druga wieść powoduje powrót Davida, a mianowicie pismo z synagogi o przeniesieniu zwłok przyjaciół w inne miejsce. Takie "upewnienie się", że nasz bohater się pojawi.
Leciwy już David
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/10/38/1038/149497.1.jpg) 

Tak mniej więcej prezentuje się treść filmu. Można się pogubić, ponieważ nie została ona opowiedziana w sposób chronologiczny. Co jakiś czas, przeskakuje się z roku 1920 do 1968, albo do 1933 i tak wiele razy. Z drugiej strony, niemal 4 godziny oglądania. To może zniechęcić. Podobno rodzina Leone, wg wielu ciekawostek ma wersję 10-godzinną tegoż filmu ...

Aktorsko jest znakomicie. Robert De Niro (dwa Oscary (R) - za "Ojca chrzestnego II" oraz "Wściekłego byka") pasuje do roli gangsterów. Pomijając ten fakt, De Niro pokazuje, dlaczego jest uznawany za jednego z najlepszych aktorów w historii kina. Ten styl, ta twarz z charakterystycznym pieprzykiem. Jego David nie jest sztuczny, widać emocje włożonę w tę rolę. Powinien być Oscar (R), a była jedynie nominacja do jakiejś podrzędnej nagrody. Cóż, nie zawsze Akademia zna się na rzeczy. Roberta De Niro określiłbym jako lokomotywę ciągnącą cały obraz, oczywiście z aktorskiego punktu widzenia.

James Woods, czyli filmowy Max. Przeraża, ale też śmieszy, zwłaszcza tłumacząc czemu cały karawan skacze. Co prawda nie ta klasa co De Niro, ale przekonywał i to bardzo. Wykreować postać Maxa nie było łatwo, stąd brawa dla Woodsa (którego widziałem w "Chaplinie" z 1992 r. oraz w "Kasynie" z 1997 r.).

Joe Pesci (Oscar (R) za "Chłopców z ferajny") grał za krótko, żeby go ocenić. Z innych aktorów, dało się zauważyć Burta Younga, czyli Joe, wcześniej znanego z roli Paulie'go w serii filmów "Rocky". Treat Williams, William Forsythe jakoś nie zapadają w pamięć, a szkoda.

Postaci kobiecie przedstawiono negatywnie. Carol (Tuesday Weld), czyli była żona żydowskiego adwokata, która nadała Joe'mu swojego pracodawca-jubilera, ma mentalność prostytutki. Z czasem mieszka z Maxem, ale ma ochotę na więcej romansów. Filmowa żona Davida - Eve (Darlanne Fluegel) nie grzeszy inteligencją.
Deborah (Elizabeth McGovern/ Jennifer Conolly) tylko ładnie tańczy, a wiemy, że zostaje aktoreczką, obrażona na Davida za gwałt, a raczej wymuszony seks w samochodzie... Krytycy zarzucali Leone takie podejście. Uważam osobiście, że nie wszystkie kobiety takie są, ale nie moja to wizja.

Sam Sergio Leone na planie filmu
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/10/38/1038/149535.1.jpg)

Zdjęcia Tonino Delli Colli - coś pięknego! Ujęcia kamery, sposób w jaki się porusza! Oświetlenie, zbliżenia na postacie... można tak wymieniać w nieskończoność. Dosłownie, czuło się brud Nowego Jorku! Zasłużona nominacja do nagrody BAFTA (R), zwanej "brytyjskim Oscarem".

Kostiumy Gabrielli Pescucci - doskonała robota! Nagroda BAFTA (R) uzasadniona. Tyle różnych czasów w jednym filmie - lata 20te, 30te, 60-te, a do tego mundury policyjne. Pełen profesjonalizm.

Wreszcie, muzyka Ennio Morricone! Cudowna, jak zawsze! BAFTA (R) oraz nominacja do Złotego Globu (R). Mistrz Morricone nigdy nie napisał złej muzyki, a tutaj bardzo pogłębia odbiór obrazu Leone. Nadająć mu miejscami mroku, a czasami powodując miłe odczucia. Można samemu posłuchać suity : http://www.youtube.com/watch?v=LaZFLkR6fVU

Podsumowując, może zacznę od negatywnej strony. Nie będzie tu nic o czasie trwania, bo to nie ma znaczenia, jeśli ogląda się film w domu. Chodzi mi o mrok i przemoc. Jest to obraz bardzo brutalny i naturalistyczny. Krew dosłownie tryska i podczas strzelanin, jak i bójek. Trzeba być przygotowanym na takie wrażenia, stąd nie poleca się go osobom wrażliwym. Rozumiem, że to dramat gangsterski, ale mrok czasem raził, zwłaszcza te uliczki Nowego Jorku, takie szare i brudne.
Jednakże, scenariusz został w pełni dopracowany. Gra czasem i ciągłe retrospekcje to udany zabieg Leone. Zasłużone nominacje do BAFTA (R) i Złotego Globu (R) za reżyserię. Wszystko zrobione jest sprawnie i doskonale ze sobą współgra, a wisienką na torcie jest muzyka Ennio Morricone, a może i sam Robert De Niro. Nie będę porównywać tego dzieła z "Ojcem chrzestnym", bo to są zupełnie inne filmy. Mogę dodać jeszcze tylko to, iż "Dawno temu w Ameryce" (1984) okazał się ostatnim filmem, który Sergio Leone nakręcił w życiu (zm. 1989).

Moja ocena: 10/10. 


(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/10/38/1038/7234357.3.jpg?l=1346987701000)

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

"Żelazna dama"

Dziś wracamy z dalekiej Ameryki do Europy. Znów do Wielkiej Brytanii i na Downing Street 10, choć nie tylko. Zajmę się poniżej filmem Phyllidy Lloyd pt. "Żelazna dama" (ang. "Iron Lady") będącym filmową biografią zmarłej w tym roku baronessy Margaret Thatcher.

Meryl Streep jako premier Margaret Thatcher
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/42/51/584251/286406.1.jpg)

Może wyjątkowo zacznę od twórczyni filmu. Phyllida Lloyd wcześniej zekranizowała musical "Mamma mia" w gwiazdorskiej obsadzie - Meryl Streep, Pierce Brosnan, Colin Firth, Julie Walters, Stellan Skarsgård. Po sukcesie tegoż obrazu, Lloyd wzięła się za biografię baronessy Thatcher ze Streep w roli głównej. Lloyd okazuje się być znanym teatrologiem oraz swego czasu profesorem na University of Oxford, w tej materii właśnie. Ciekawie się zapowiada, a jak jest??

Na samym początku filmu widzimy leciwą już baronessę Thatcher (na emeryturze trafiła do Izby Lordów), która żyje pod opieką i ochroną zapewnioną jej przez rodzinę i państwo. Czasem, co jest prawdą wymykała się z domu i wszyscy jej szukali. I taką ją widzimy - starszą panią, która nie radzi sobie sama, a na dodatek widzi zmarłego w 2003 r. męża - Denisa Thatchera (rewelacyjny Jim Broadbent). Przygnębiający obraz starości, który przerywa podpisywanie książki "Moje lata na Downing Street", kiedy to zamiast Thatcher podpisuje się panieńskim nazwiskiem - Roberts. Wtedy nagle przenosimy się w czasie do lat młodości "żelaznej damy". Otóż urodziła się ona i wychowała w Grantham (hrabstwo Lincolnshire - wschodnia Anglia, na północ od Norfolku - ten "brzuszek" od wschodu w Anglii), gdzie pracowała w sklepie swojego ojca - Alfreda Robertsa (w tej roli Iain Glen - ser Jorah Mormont z "Gry o tron"), lokalnego torysa (konserwatysty) i pastora kościoła metodystów. To właśnie ojciec odcisnął na baronessie swoje piętno. Jako działacz i polityk przemawiał do ludzi, będąc blisko nich. Polityką zaraziła się od ojca. W 1946 r. rozpoczęła studia na wydziale chemii na Oksfordzie, gdzie zapisała się do koła konserwatystów. Sam studiowałem na angielskiej uczelni i wiem, że takowe koła istnieją niemal wszędzie. Młodzież w Wielkiej Brytanii, już na studiach wyraża swoje sympatie polityczne poprzez działanie w młodzieżówkach partyjnych, co potem pojawia się w CV i ma wpływ na decyzje wyborców. Przecież obecny premier David Cameron, czy jego zastępca - Nick Clegg, sami należeli do podobnych stowarzyszeń. To tyle dygresji.

Z czasem młoda Margaret Roberts poznaje Denisa Thatchera, po nieudanej kampanii wyborczej w 1951 r. Z tej miłości wynikną dwa skutki - bliźnięta Mark i Carol oraz zdana aplikacja adwokacka już pani Thatcher. Dalej widzimy kolejną porażkę wyborczą w 1954 r., aż w 1958 r. pani Thatcher dostała się do Izby Gmin z okręgu Finchley (obecnie nie ma go - stanowi część Londynu). Od 1959 r. zasiada w Parlamencie, co okazało się nie lada wyzwaniem. W latach 60-tych działała w ramach Partii Konserwatywnej na rzecz depenalizacji stosunków homoseksualnych oraz legalizacji aborcji (co udało się w 1968 r.). W gabinecie cieni pełniła funkcję ministra transportu, a potem edukacji, co zaowocowało po wygranych przez torysów w 1970 r. wyborach stanowiskiem Sekretarza w tym ostatnim resorcie. Był to rząd Edwarda Heatha, który wprowadził Zjednoczone Królestwo do EWG (od 1992 r. UE), o dziwo konserwatywny. W filmie widzimy Thatcher (Meryl Streep) jako prężną panią minister, której ambicje sięgają dalej. Porażka wyborcza w 1974 r., spowodowała objęcie rządów przez Partię Pracy. Laburzyści długo nie cieszyli się władzą, gdyż w 1979 r. upadł gabinet Jamesa Callaghan, a władza znów przeszła w ręce torysów... a premierem została Margaret Thatcher. Nie dość, że pierwsza kobieta na tym stanowisku, to jeszcze z ramienia Partii Konserwatywnej. Niestety, pani Lloyd dosyć szybko ukazała te 11 lat rządów "żelaznej damy"... widzimy strajki górników i hutników, zamieszki w Londynie, wygraną wojnę o Falklandy/Malwiny z Argentyną oraz nieudany zamach IRA na panią premier w 1984 r. w Brighton (południowa Anglią, kurort znany z żywej działalności LGBT).

"Żelazna dama" i osoby niezadowolone z jej polityki
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/42/51/584251/286395.1.jpg) 

Ostatnie lata na urzędzie to już męka, aż przychodzi rok 1990. Torysi tracą na rzecz laburzystów (kierowanych przez młodego Tony'ego Blaira), ale nie poddają się. Chcąc wymienić "żelazną damę", rozpoczynają głosowanie wewnątrz partii, gdzie wygrywa Michael Hesseltine... Thatcher chcąc odejść z twarzą rezygnuje, udzielając poparcia Johnowi Majorowi (premierowi w latach 1990-1997). Oczywiście, "żelazna dama" bardzo przeżyła te nastroje społeczne i wśród przyjaciół w partii. Z drugiej strony, miała już 65 lat i nie bardzo wiedziała jak sobie poradzić. Zmiany w społeczeństwie, wywołane postindustrializacją, odwrót od komunizmu w Europie Środkowej i Wschodniej, zbliżający się upadek ZSRR, zjednoczenie Niemiec... to już nie były czasy dla "żelaznej damy". Co prawda, miała jakąś tam działalność pozapolityczną, choć w 1992 r. otrzymała tytuł baronessy i z czasem zajęła się pracą w Izbie Lordów. Jej stan zdrowia pogarszał się, aż do śmierci męża w 2003 r. Potem, co podobno potwierdzono miała omamy i widziała go ...

Margaret Thatcher (Meryl Streep) z mężem Denisem (Jim Broadbent)
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/42/51/584251/286400.1.jpg)

Wiedząc już sporo, a nawet więcej o treści, można przejść dalej. Meryl Streep w pełni zasłużyła na Oscara (R), trzeciego już w swojej karierze za rolę "żelaznej damy". Nawet pod dużą warstwą charakteryzacji (też Oscar (R)) widać było jej emocje i grę aktorską. W celu zaznajomienia się z brytyjską polityką od środka, Streep poszła na posiedzenie prawdziwej Izby Gmin. To jest prawdziwa aktorka, która wkłada serce w każdą rolę! Jim Broadbent, jako Denis Thatcher, choć bez makeupu, to jednak podobny. Broadbent mimo komediowej aparycji świetnie przedstawił męża "żelaznej damy", wspierającego swoją małżonkę na każdym kroku. Przypomniało mi to jego wcześniejszą rolę z filmu "Iris", gdzie wcielił się w męża Iris Murdoch, słynnej angielskiej pisarki, autroki m.in. "Czarnego Księcia". Broadbentowi role mężów sławnych kobiet służą! Niestety, poza pojawiającym się w jednej scenie Iainem Glenem inni aktorzy niestety nie zapadli w pamięć. Nawet sławny Richard E. Grant w roli Michaela Hasseltine'a nie przypadł mi gustu - charakteryzatorzy zrobili z niego wierną kopię polityka torysów.

Muzyka Thomasa Newmana, współpracownika Sama Mendesa, bardziej przygnębia, niż cieszy (http://www.youtube.com/watch?v=hFd9JuwaPxc), choć są i bardzo pozytywne momenty. Mam wrażenie, że o to tutaj chodziło reżyserce.

Zdjęcia Elliota Davisa ("Zmierzch" oraz "Co z oczu, to z serca") nie powalają na kolana, ale to ujęcia Anglii i Londynu - coś pięknego! Albo praca kamery w Izbie Gmin - poruszanie się po słynnych liniach, wyrysowanych w Izbie dla studzenia zapału posłów wokół stołu Spikera. Takie szczegóły oddano!

Charakteryzacja - Oscar (R) mówi sam za siebie!

Przykład doskonałej roboty charakteryzatorów z bliska
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/42/51/584251/286301.1.jpg) 

Podsumowując już, "Żelazna dama" mimo biograficznego charakteru, nie jest filmem o samej baronessie Thatcher, zmarłej w 2013 r. Jest to film o tym, że starość i demencja dotkną każdego, nawet najwybitniejszego polityka. Widzimy tutaj nacisk na cierpienie - ucieczki od opieki, złe samopoczucie omamy (vide miraże zmarłego męża). Współczujemy baronessie Thatcher, a retrospekcje okazują się być jedynie wspomnieniami dawnych lat chwały, które ma każdy człowiek w czasie swojej starości, oczekując nieuniknionego. Nawet sam premier David Cameron skrytykował ten film za niepokazanie biografii, a jedynie cierpienia wywołanego starością (http://www.telegraph.co.uk/news/politics/margaret-thatcher/8996782/David-Cameron-The-Iron-Lady-should-have-been-delayed.html). Widać nie tylko ja odebrałem w ten sposób "Żelazną damę". Generalnie, dla Meryl Streep, Jima Broadbenta oraz doskonałej charakteryzacji warto obejrzeć. Resztę, można sobie doczytać w książakach.

Moja ocena: 8.0/10. 

(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/42/51/584251/7423301.3.jpg?l=1353902156000)

niedziela, 18 sierpnia 2013

"Mały wielki człowiek"

Dziś zajmę się mało znanym, acz bardzo interesującym filmem z 1970 r., w reżyserii Arthura Penna (znanego bardziej z wcześniejszego obrazu - "Bonnie i Clyde"). "Mały wielki człowiek" (ang. "Little Big Man") przedstawia losy Jacka Crabba (Dustin Hoffman), opowiedziane przez niego samego w wieku 121 lat.

Jack Crabb (Dustin Hoffman) w wieku 121 lat
(źródło: http://i2.listal.com/image/466877/600full-little-big-man-photo.jpg) 

Jack wraz z siostrą Caroline (Carole Androsky) i rodzicami podróżowali przez Wielkie Prerie. Napadli ich Paunusi, zostawiając przy życiu tylko rodzeństwo, do którego uśmiechnęło się szczęście - trafił na nich Cień - Czejen i zabrał do swojej wioski. Tam Jackiem (bo Caroline uciekła pierwszej nocy) zajął się wódz - Stare Skóry (prawdziwy Wódz Dan George*) i wychował wraz z innymi Czejenami. Tam też zyskuje imię "Mały wielki człowiek", ponieważ fizycznie był mały, za to wielkiej odwagi. W czasie strzelaniny z żołnierzami, Jack trafił do białych - najpierw do pastora i jego żony (Faye Dunaway), potem do oszusta (Martin Balsam), a od niego do Caroline, gdzie poznał Billa Hickoka. Jack wpadł też na samego generał Custera (Richard Mulligan). Generalnie, wszystko się mieszało, co jakiś czas wracał do Czejenów, a potem znów do armii.
Wreszcie, razem z Custerem trafił pod Little Bighorn, gdzie amerykański dowódca zginął (w dniu 25 czerwca 1876 r.).

Dustin Hoffman jako Mały wielki człowiek
(źródło: http://4.s.dziennik.pl/pliki/4842000/4842126-maly-wielki-czlowiek-643-482.jpg)

Film Penna koncetruje się na pokazaniu różnic między Indianami, a Amerykanami. Adopcja Jacka przez Czejenów uczy go samych dobrych rzeczy, a życie z białymi, wręcz przeciwnie. Pastorowa się do niego zaleca, a po śmierci męża zostaje kurtyzaną. Widać też uprzedzenia względem Indian oraz okrucieństwo samego Custera - mordowanie kobiet i dzieci. Mimo wszystko, Indianie też mordowali bezbronnych (vide pierwsze minuty opowieści Jacka). Tego wątku Penn niestety nie rozwinął, a powinien był. Co prawda Jack mówi Starym Skórom, że nie wszycy biali są źli (przecież sam jest biały!), ale tego się nie podkreśla. Generał Custer zbrodniarzem był, podobnie jak wielu osadników, ale nie wolno pokazywać Amerykanów tylko takimi - przykład Jacka zaprzecza temu wizerunkowi.

Stare Skóry (Wódz Dan George)
(źródło: http://northierthanthou.files.wordpress.com/2012/04/chiefdangeorge.jpg)

Penn chciał pokazać niesprawiedliwe traktowanie Indian jako dzikusów, którymi nie byli i nie są. Nawet piętnował zamykanie ich w rezerwatach, na które i tak napadano. Szczerze powiedziawszy, można to odnieść do wielu innych ludów na świecie. W USA się opamiętano, natomiast w innych krajach, jak Australia czy Nowa Zelandia, zajęło im to trochę więcej czasu. Akurat przykład australijski przedstawia głośny film samego Phila Noyce'a pt. "Polowanie na króliki", ale tym zajmę się przy innej okazji.

Jack i pani Pendrake (pastorowa)
(źródło: http://flickminute.com/wp-content/uploads/2013/07/Little-Big-Man_1971-Dustin-Hoffman-Retrospect.jpg) 

Mimo niepełnej z mojego punktu widzenia treści, mogę przejść do innych spraw. Aktorzy - w zasadzie Dustin Hoffman jest widoczny niemal cały czas, jako młodzieniec i 121-latek, pod wieloma warstwami charakteryzacji. Akademia nie doceniła gwiazdy "Absolwenta". Wódz Dan George otrzymał nominację do Oscara (R). Pytanie czy grał, czy po prostu był sobą? Moim zdaniem to drugie. Faye Dunaway nie pociągała jak w "Bonnie i Clyde", ani w "Chinatown". Tu się rozczarowałem. Generał Custer wykreowany przez Richarda Mulligana rzeczywiście przypominał szaleńca, o co w tej postaci chodziło!

Jack (z lewej) i gen. Custer (z prawej)
(źródło: http://www.dvdbeaver.com/film3/blu-ray_reviews55/little_big_man_blu-ray_/large/large_little_big_man_blu-ray_10.jpg) 

Zdjęcia Harry'ego Stradlinga Jra zapamiętuje się na długo! Te ujęcia prerii, praca kamery podczas scen walki, czy filmowanie wnętrz indianskich tipi. Doskonała robota.

Muzyka Johna Paula Hammonda niestety nie zapadła mi w pamięć. Przyznam, że zwracam baczną uwagę na ten szczegół, ponieważ pogłębia odbiór filmu, dodając wrażeń. Wg imdb.com Hammond skomponował jeszcze tylko jedną ścieżkę dźwiękową i "świat o nim zapomniał". Moim zdaniem, słusznie.

Podsumowując już, choć mam zastrzeżenia do scenariusza, zgadzam się z tezą filmu Penna. Zniszczono bezpowrotnie kulturę indiańską, powodując cierpienia rdzennej ludności Ameryki. Jednak, nie wszyscy biali byli źli.

Moja ocena końcowa: 8.5/10. 

*Stąd w obsadzie napisano "Chief" (czasem bywa "Chieftain"). W tej materii wygląda to tak samo jako w przypadku tytułów szlacheckich, ponieważ są to de facto tytuły szlacheckie u Indian.


(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/76/30/7630/6945500.3.jpg?l=1264822006000)