piątek, 9 sierpnia 2013

"Pewnego razu na Dzikim Zachodzie"

Prócz baśni fantasy, obejrzałem także w dniu dzisiejszym film Sergio Leone, zaliczany do tzw. Spaghetti Westernów, uznany kiedyś za najlepszy obraz o Dzikim Zachodzie - "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" (ang. "Once Upon a Time in the West", wł. "C'era una volta il West").

Sergio Leone nakręcił słynną "trylogię dolara" - "Za garść dolarów", "Za kilka dolarów więcej" i "Garść dynamitu", ale to "Dobry, zły i brzydki" przyniósł mu światową sławę. W tym wszystkim zapomina się o filmie, który chcę opisać, a moim zdaniem, nie wolno go nigdy pominąć, wspominając o twórczości Leone.

Na samym początu filmu widzimy trzech rzezimieszków oczekujących na przybysz na stacji Little Cornell. Gdy przyjeżdża pociąg, jedyną osobą wysiadającą z niego jest "Harmonijka" (Charles Bronson), grający na harmonijce właśnie. Wywiązuje się strzelanina, w której wszyscy padają. Wraz z kamerą, przenosimy się do innej lokacji. Brett McBain (Frank Wolf) ma ranczo w Sweetwater. Mieszka tam z córką i dwoma synami. Akurat widzimy ich oczekujących na przyjazd żony McBaina - Jill (Claudia Cardinale). Na ranczo przybywa banda Franka (Henry Fonda) i morduje całą rodzinę. Okazuje się, że Franka działa z polecenia magnata kolejowego, Mortona (Gabriele Ferzetti). Ziemia McBaina blokowała rozbudowę kolei nad Pacyfik... czy rzeczywiście? Frank i jego ludzie chcą zwalić winę na Cheyenne'a (Jason Robards)- rzezimieszka, ale z pewnymi zasadami (nie morduje dzieci i księży, zwłaszcza katolickich).

Charles Bronson jako "Harmonijka"
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/44/06/4406/280967.1.jpg)

 Charles Bronson jako "Harmonijka" w czasie gry 
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/44/06/4406/428532.1.jpg)

Na miejsce przybywa Jill, a po drodze poznając "Harmonijkę" i "Cheyenne'a". Wie co się stało, ale nie poddaje się i zostaje na ranczu. Obydwaj bohaterowie postanawiają pomóc pięknej przyjezdnej, dodatkowo z nią romansując. Okazuje się z czasem, iż "Harmonijka" ma rachunki do wyrównania z Frankiem. Zaczyna się robić ciekawie...

Jason Robards jako Cheyenne
 (źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/44/06/4406/428535.1.jpg) 

Claudia Cardinale jako Jill
 (źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/44/06/4406/428546.1.jpg) 

Henry Fonda jako Frank
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/44/06/4406/280994.1.jpg)

Brutalność, jak na rok 1968 jest duża. Krew, słownictwo, przemoc - idealny przykład spaghetti westernu,  z zemstą i pewną tajemnicą w tle. Postacie okazują się wielowymiarowe - każdy ma tajemnice i nie może być określony jako dobry czy zły. A więc inaczej niż w przypadku amerykańskich produkcji.

Scenariusz, przygotowany przez mistrza Leone, Dario Argento oraz Bernardo Bertolucciego (19 lat później twórcę legendarnego "Ostatniego cesarza") nie ma braków, ani mankamentów. To bardzo ważne. Wszystko rozwija się w sposób logiczny, a nie chaotyczny.

Zdjęcia Tonino Delli Colli są jak obrazy, zwłaszcza panoramiczne ujęcia Dzikiego Zachodu, o zbliżeniach na twarze przy pojedynkach nie wspominając. Kamera pracuje tak, iż widz ma wrażenie o swojej obecności w wirze wydarzeń. Kto oglądał "Dobry, zły i brzydki", "Dawno temu w Ameryce", "Imię róży", "Gorzkie gody" i "Życie jest piękne" wie o czym piszę, gdyż to wszystko dzieła Delli Colli (zm. 2005).

Najprzyjemniejszy moment do opisu, czyli muzyka samego Ennio Morricone. Wtedy miał on zaledwie 40 lat (ur. 1928), ale z poziomem swoich kompozycji nigdy nie obniżył lotów. W tym przypadku w pamięć zapada motyw "Man with harmonica" (http://www.youtube.com/watch?v=kNAfdgIfaEw) grany przez Charlesa Bronsona. Szczerze przyznam, iż widziałem sporo filmów z muzyką mistrza Morricone, a najbardziej spodobały mi się utwory z "Misji", to warto znać jego dokonania w spaghetti westernach. Poza głównym motywem, jest też taka "żartobliwa melodia" (mam wrażenie, iż Hans Zimmer na niej oparł muzykę ilustrującą poruszanie się Jacka Sparrowa) oraz chóralna kwestia (głos kobiecy, nie tyle śpiew, co nucenie) (wszystkie to motywy są tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=we53TOJyt78). Słuchając ich, ma się wrażenie, iż film "gra w głowie" - tak silnie Morricone wiąże swoje utwory z obrazami. Idealna sytuacja!

Aktorsko, "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie", to również majsterszyk. Dwaj wrogowie - Charles Bronson i Henry Fonda, którego "kamera lubiła", okazują się do siebie podobni - dążą do celu, są brutalni, ale różnią się motywami postępowania.
Claudia Cardinale - pięknie wygląda, ale też zmienia się z wystraszonej wdowy, dawnej prostytutki w pewną siebie i zaradną samotną kobietę.

Podsumowując, oceniam film Sergio Leone na 10/10! Jest to arcydzieło kina, które powinien każdy kinoman znać.

(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/44/06/4406/7282364.3.jpg?l=1346987698000)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz