Zostajemy w USA, a raczej przenosimy się na Dziki Zachód. Dziś, zajmę się filmem w reżyserii Jamesa Mangolda pt. "3:10 do Yumy" (ang. "3:10 to Yuma"), który jest remake'm obrazu Delmera Davesa z 1957 r. Druga rzecz warta odnotowania, to dopiero drugi western opisywany przeze mnie w ramach niniejszego bloga, ale za to pierwszy amerykański.
Dan Evans (Christian Bale) to jednonogi kowboj, którego farmę pustoszą różni bandyci. Pewnego wieczora traci sporą część swojego dobytku, a na dodatek potrzebuje pieniędzy na spłatę długów. W jego miasteczku w ręce sprawiedliwości wpadł Ben Wade (Russell Crowe). Jedyne co trzeba zrobić z groźnym przestępcą to odstawić go na odpowiednią stację kolejową na tytułowy pociąg o 3:10 do Yumy, w której ma rozpocząć się jego proces. Evans decyduje się podjąć tegoż zadania ze względu na swoją rodzinę - żonę Alice (Gretchen Mol) oraz synów. W konwoju, poza inwalidą biorą udział miejscowy szeryf, Greyson Butterfield (Dallas Roberts), doktor Potter (Alan Tudyk), Bayron McElroy (Peter Fonda) i Tucker (Kevin Durand). Na dodatek, za nimi podąża syn Dana - William (Logan Lerman).
Jednak nie jest to takie łatwe, gdyż kompani Wade'a tropią całą wyprawę, próbując uwolnić swojego szefa za wszelką cenę. Bandytom przewodzi bezwględny Tommy Darden (John Whitworth).
Fabuła wydaje się prosta jak drut, ale w rzeczywistości wszystko się komplikuje. Evans i Wade zaprzyjaźniają się przez całą podróż. Wrogowie zaczynają mieć do siebie coraz większy szacunek. A nawet, gdy Wade jest blisko uwolnienia, postępuje nieracjonalnie ... ale zakończenie jest otwarte.
Najmocniejszą stroną filmu jest oczywiście aktorstwo. Christian Bale (trylogia "Batman" Chrisa Nolana, "Prestiż", "Equilibrium") gra twardziela, choć będącego kaleką. Inaczej niż zazwyczaj. Często kowboje mieli urazy psychiczne, a tym razem jest to kwestia fizyczności. Nie ma nogi, ale nie poddaje się. Broni rodziny, a także decyduje się na ryzykowne zachowanie z udziałem w konwoju. Walijczyk Bale pokazuje, że nie tylko dobry z niego Batman, ale i doświadczony przez życie ojciec rodziny. Brawo za kreację!
Russell Crowe ("Gladiator", "Tajemnice Los Angeles", "Robin Hood") w roli groźnego bandyty budzi sympatię widza. Choć jest groźny, ma też swoje zasady i honor. Docenia swojego konwojenta i rozumie jego pobudki, dlaczego podjął się takiego zadania. Aparycja wybtinego matematyka z "Pięknego umysłu" (recenzja na blogu mojego kolegi BartB), który za kilka miesięcy przytyje 25-30 kg (na oko) do roli w filmie "W sieci kłamstw" (2008) została zmieniona na bardziej kowbojską - zarost, opalenizna, trochę wysuszona skóra. Pełne poświęcenie i równorzędna gra, obok Bale'a.
Pozostali aktorzy jakoś specjalnie się nie wyróżnili, a szkoda. Peter Fonda to syn słynnego Henry'ego Fondy i brat równie znanej Jane Fondy. Ben Foster, znany z "X-Men: Ostatni Bastion", pojawił się w tle i tyle. Mogło być lepiej.
Zdjęcia Phedona Papamichaela ("Bezdroża") robią wrażenie na widzu. Te ujęcia Dzikiego Zachodu - góry, prerie, czy też sceny po zmroku, zapadają na długo w pamięć. Praca kamery w czasie scen akcji - pościgów, strzelanin, dodaje filmowi uroku. Bo i to tutaj chodziło!
Muzyka Marco Beltramiego ("Szklana pułapka 4.0", "The Hurt Locker") niestety nie jest warta zapamiętania. Można jej posłuchać, a wrażenie robią arie na gitarze akustycznej. Jednak dziwi mnie nominacja do Nagrody Akademii (R).
Dźwięk (druga nominacja do Oscara (R)) jest przygotowany znakomicie. Słychać wiele godzin pracy dźwiękowców. W westernie, filmie akcji czy wojennym sprawy dźwiękowe mają ogromne znaczenie dla realizmu. Odgłosy wystrzałów i wybuchów muszą brzmieć porządnie, gdyż inaczej ma się wrażenie sztuczności.
Podsumowując, "3:10 do Yumy" to doskonale wykonana robota. Przywrócenie choć na chwilę blasku całemu gatunkowi [westernom], do tego w gwiazdorskiej obsadzie, gdzie na pierwszy plan wychodzi duet laureatów Oscara (R) Crowe-Bale. Moim zdaniem, choć nie jest to dzieło wybitne, to jednak wymaga poświęcenia uwagi (trwa jedynie 90 min). Można, choć na chwilę przypomnieć sobie złote czasy westernów, aczkolwiek podane we współczesnej formie. A czasu na seans się nie zmarnuje, gdyż spędzi się go w przyjemny sposób.
Moja ocena: 8.0/10.
Ben Wade (Russell Crowe)
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/05/46/200546/140291.1.jpg)
Fabuła wydaje się prosta jak drut, ale w rzeczywistości wszystko się komplikuje. Evans i Wade zaprzyjaźniają się przez całą podróż. Wrogowie zaczynają mieć do siebie coraz większy szacunek. A nawet, gdy Wade jest blisko uwolnienia, postępuje nieracjonalnie ... ale zakończenie jest otwarte.
Evans (Bale) i Wade (Crowe)
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/05/46/200546/140304.1.jpg)
Najmocniejszą stroną filmu jest oczywiście aktorstwo. Christian Bale (trylogia "Batman" Chrisa Nolana, "Prestiż", "Equilibrium") gra twardziela, choć będącego kaleką. Inaczej niż zazwyczaj. Często kowboje mieli urazy psychiczne, a tym razem jest to kwestia fizyczności. Nie ma nogi, ale nie poddaje się. Broni rodziny, a także decyduje się na ryzykowne zachowanie z udziałem w konwoju. Walijczyk Bale pokazuje, że nie tylko dobry z niego Batman, ale i doświadczony przez życie ojciec rodziny. Brawo za kreację!
Russell Crowe ("Gladiator", "Tajemnice Los Angeles", "Robin Hood") w roli groźnego bandyty budzi sympatię widza. Choć jest groźny, ma też swoje zasady i honor. Docenia swojego konwojenta i rozumie jego pobudki, dlaczego podjął się takiego zadania. Aparycja wybtinego matematyka z "Pięknego umysłu" (recenzja na blogu mojego kolegi BartB), który za kilka miesięcy przytyje 25-30 kg (na oko) do roli w filmie "W sieci kłamstw" (2008) została zmieniona na bardziej kowbojską - zarost, opalenizna, trochę wysuszona skóra. Pełne poświęcenie i równorzędna gra, obok Bale'a.
Pozostali aktorzy jakoś specjalnie się nie wyróżnili, a szkoda. Peter Fonda to syn słynnego Henry'ego Fondy i brat równie znanej Jane Fondy. Ben Foster, znany z "X-Men: Ostatni Bastion", pojawił się w tle i tyle. Mogło być lepiej.
Zdjęcia Phedona Papamichaela ("Bezdroża") robią wrażenie na widzu. Te ujęcia Dzikiego Zachodu - góry, prerie, czy też sceny po zmroku, zapadają na długo w pamięć. Praca kamery w czasie scen akcji - pościgów, strzelanin, dodaje filmowi uroku. Bo i to tutaj chodziło!
Pożar na ranczu Evansa
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/05/46/200546/105828.1.jpg)
Muzyka Marco Beltramiego ("Szklana pułapka 4.0", "The Hurt Locker") niestety nie jest warta zapamiętania. Można jej posłuchać, a wrażenie robią arie na gitarze akustycznej. Jednak dziwi mnie nominacja do Nagrody Akademii (R).
Dźwięk (druga nominacja do Oscara (R)) jest przygotowany znakomicie. Słychać wiele godzin pracy dźwiękowców. W westernie, filmie akcji czy wojennym sprawy dźwiękowe mają ogromne znaczenie dla realizmu. Odgłosy wystrzałów i wybuchów muszą brzmieć porządnie, gdyż inaczej ma się wrażenie sztuczności.
Podsumowując, "3:10 do Yumy" to doskonale wykonana robota. Przywrócenie choć na chwilę blasku całemu gatunkowi [westernom], do tego w gwiazdorskiej obsadzie, gdzie na pierwszy plan wychodzi duet laureatów Oscara (R) Crowe-Bale. Moim zdaniem, choć nie jest to dzieło wybitne, to jednak wymaga poświęcenia uwagi (trwa jedynie 90 min). Można, choć na chwilę przypomnieć sobie złote czasy westernów, aczkolwiek podane we współczesnej formie. A czasu na seans się nie zmarnuje, gdyż spędzi się go w przyjemny sposób.
Moja ocena: 8.0/10.
(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/05/46/200546/7175876.3.jpg?l=1195924581000)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz