niedziela, 27 października 2013

"G.I. Jane"

Po ciekawych "Drapieżcach" teraz czas na coś zupełnie innego. Biorę na warsztat film sir Ridley'a Scotta
pt. "G.I. Jane" z roku 1997. Pamiętam, gdy wchodził on do kin w Polsce, to na Polsacie był wywiad
z odtwórczynią głównej roli oraz twórcami obrazu. Wtedy nie kojarzyłem jeszcze nikgo, prócz głównej bohaterki. Dziś, po ponad 16 latach jest już zupełnie inaczej, o czym poniżej.

Demi Moore jako por. O'Neil
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/00/54/54/241006.1.jpg)

Danielle Alexandra napisała książkę pt. "G.I. Jane", którą postanowił zrealizować sam sir Ridley Scott ("Gladiator", "Łowca androidów"). Autorka powieści, wraz z Davidem Twohy'm ("Nieśmiertelny") napisała scenariusz. W roli porucznik Jordan O'Neil wystąpiła Demi Moore ("Uwierz w ducha", "Niemoralna propozycja"). Warto dodać, iż Moore, wsławiła się wcześniej kontrowersyjnym zdjęciem na okładce "Vanity Fair", gdzie zaprezentowała się zupełnie nago w zaawansowanej ciąży, kumulując na sobie sporą krytykę, z powodu przekroczenia pewnych granic. Stąd jej zatrudnienie do tej roli, bardzo zainteresowało dziennikarzy w Hollywood. W filmie postać przez nią kreowana, też znajduje się w centrum zainteresowania ...
Starszy bosman sztabowy J.J. Urgayle (Viggo Mortensen) i por. O'Neil (Demi Moore)
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/00/54/54/240992.1.jpg)

Senator Lillian DeHaven (śp. Anne Bancroft, czyli legendarna pani Robinson z "Absolwenta") krytykuje Theodore'a Hayesa (Daniel von Bargen) za raport resortu obrony, w którym za katastrofę myśliwca oskarżono pilota płci żeńskiej (jak się okazało bezpodstawnie).  Rozpoczyna to dyskusję, czy kobiety nadają się do wojska. DeHaven uważa, że tak, nawet w jednostkach specjalnych. Porucznik O'Neil jest pracownicą centrali wywiadowczej amerykańskiej marynarki wojennej. Gdy w jej kierunku skierowana zostaje propozycja wstąpienia elitarnych Marines, czyli piechoty morskiej, nasza bohaterka decyduje się rozpocząc trening. Całym procesem szkolenia kieruje sadystyczny starszy bosman sztabowy (Master Chief) John James Urgayle (Viggo Mortensen). O'Neil z początku nie wie, iż stała się pionkiem w grze senator DeHaven. 

Ujęcie z pierwszego treningu
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/00/54/54/240995.1.jpg)

Co chwilę odpadają mężczyzni, ale dzielna żołnierka trzyma się. Przeszkodzy piętrzy jej Urgayle, nawet wprowadzając ustawowe ułatwienia. Przeciwko O'Neil staje też pani doktor, którą trzeba było zatrudnić,
z racji jej kobiecości. Media z czasem podchwyciły temat, umieszczając zdjęcia z ukrycia, a naszą bohaterkę nazywając "G.I. Jane". Wtedy to O'Neil zdaje sobie sprawę, iż nie może już zawrócić, mimo wykorzystania przez panią senator. Wtedy goli się na zero, poświęcając swoje włosy, element, dzięki któremu można ją było poznać z daleka. Ciekawostka: fryzjera zagrał Arthur Max - scenograf filmu. 

Po zajęciach w terenie, które wymknęły się spod kontroli, Urgayle dosłownie walczy z panią porucznik,
aż leje się krew. Wtedy to bosman sztabowy rozumie, że przegrał. O'Neil przechodzi szkolenie. Ale to nie koniec całej historii.
Śp. Anne Bancroft i sir Ridley Scott
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/00/54/54/241009.1.jpg)

Gdy amerykański satelita szpiegowski spada na libijskiej plaży, Marines wysyłają swoją jednostkę, której przewodzi sam Urgayle. Poza sympatyczną panią porucznik, w skład oddziału wchodzi także Slovnik (James Caviezel). Potem jest już schematycznie. Libia, lądowanie komandosów, strzelanina, a O'Neil ratuje rannego Urgayle'a. Oczywiście, przybycie dodatkowych jednostek z lotniskowca, to już prawdziwy styl a'la Scott. 

Już tyle o treści. Generalnie jest bardzo schematycznie. Szkolenie, którego kobieta nie da rady przejść,
tu zalicza, mimo "trudów". Trudno też będzie mi wskazać jakieś pozytywne strony, bo to rzadka okazja do zmieszania filmu z błotem.

Demi Moore za swoją kreację otrzymała Złotą Malinę (R). Zasłużenie, gdyż nie różniła się tu niczym od Stevena Seagala czy Dolpha Lundgrena. Drewniana gra i tyle. Do tego mało realne szczęśliwe zakończenie treningu.

Viggo Mortensen ("Władca Pierścieni", "Historia przemocy") idealnie pasuje do roli Urgayle'a. Prawdziwy podoficer, który wyciska ostatnie poty z kadetów. Choć tu trochę przegina. Ponoć, sir Ridley postanowił zatrudnić Viggo po tym, jak zobaczył go w filmie "Karmazynowy przypływ", swojego brata, niestety już
śp. Tony'ego Scotta. W 1997 r. Mortensen był mało znanym aktorem, ale dzięki występowi w "G.I. Jane", wpadł w oko sir Peterowi Jacksonowi i został Aragornem kilka lat później.

Anne Bancroft, choć wybitna aktorka, tutaj się nie popisała. Z drugiej strony, miała drugo-, czy nawet trzeciplanową rolę. Miło, że jednak wystąpiła. Za pewne dla pieniędzy, ale zawsze wiele osób zobaczyło ją pierwszy raz w jakiejś roli. Potem, usłyszawszy, iż to pani Robinson, sięgnęli do "Absolwenta". A to akurat wyszło na dobre.

James Caviezel wystąpił za krótko, żeby go ocenić. Do historii przejdzie 7 lat później za rolę
w filmie Mela Gibsona o ostanich godzinach Chrystusa, czyli "Pasji". Można go tutaj zobaczyć jak wygląda w rzeczywistości, gdyż nie miał na sobie tyle charakteryzacji.

Muzyka Trevora Jonesa ("Ostatni Mohikanin", "Liga Niezwykłych Dżentelmenów", "Notting Hill") nie zachwyca. Jedynie ciekawe momenty, ale niestety nic zapadającego w pamięć. Motyw główny robi wrażenie, ale godzinę później się go już nie pamięta (http://www.youtube.com/watch?v=4iEe3KYb3i4).

Zdjęcia Hugh Johnsona to z kolei duży plus. Ujęcia Libii, a w rzeczywistości Maroka. Praca kamery
w scenach treningu, czy walki w Afryce Północnej - doskonale zrobione. Charakterystyczne dla filmów Scotta!

Dźwięk i efekty specjalne nie mogą być potępione. Te 50 mln USD budżetu, pod kątem techniczym dobrze spożytkowano. Jednak, to film akcji, gdzie aspekt techniczny to połowa sukcesu.

Podsumowując, "G. I. Jane", to świetnie wykonany technicznie obraz, ale z małą realistyczną treścią, do tego z niezbyt dobrym aktorstwem. Jedynie Viggo Mortensen zasługuje tutaj na uwagę. Ze wszystkich innych aktorów, to on potem zrobił karierę. Dla tych, którzy chcą obejrzeć "G.I. Jane": lepiej sięgnąć do "Uwierz w ducha", "Absolwenta", czy "Pasji", niż męczyć się na seansie. Akcja jest przewidywalna, co odbiera sporą przyjemność z oglądania. Jednak, nie ocenię go strasznie nisko, gdyż jednorazowy seans w piątek wieczorem, tak o 20.00 nie powinien zaszkodzić. A przede wszystkim ma jakieś zalety!

Moja ocena: 5.3/10.

(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/00/54/54/7306113.3.jpg?l=1260460661000)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz