środa, 31 lipca 2013

"Zabawy z bronią"

Na dobranoc (w Polsce jest 23.30) krótka recenzja filmu Michaela Moore'a pt. "Zabawy z bronią" (ang. "Bowling for Columbine") z 2002 r. Przyznam szczerze, iż bardzo chciałem obejrzeć ten dokument już w 2003 r., ale trafił do mnie w 2013 r., dosyć przypadkowo.

Michael Moore, znany demokrata, a raczej lewak zajął się w dużej mierze sprawą strzelaniny w Columbine z 20 kwietnia 1999 r. Pomijam treść w stylu rozmowy z rannymi uczniami i nauczycielami, czy rozmowy o innych tego typu tragediach, choć rozmowa z ówczesnym (w 2002 r.) szefem Krajowego Stowarzyszenia Strzeleckiego (National Rifle Association)- samym Charltonem Hestonem (zm. 2008), laureatem Oscara (R), znanym z legendarnego "Ben-Hura". Także Matt Stone (twórca 'South Park') i Marylin Manson wypowiadają się odnośnie przemocy.

Generalnie, dużo tam prawdy - wszechogarniająca przemoc w mediach, łatwy dostęp do broni w USA, bieda itd., ale to nie broń zabija, tylko ludzie jej używający. Tak samo twierdzenie, że w Texasie jest więcej przestępstw, skoro każdy ma tam broń , to zwyczajna bzdura (tutaj dane: http://www.txdps.state.tx.us/crimereports/11/citCh2.pdf). Porównanie do Kanady, której niemal każdy posiadan broń myśliwską okazuje się ciekawym pomysłem. I skłania do myślenia, czemu kraj sąsiadujący z USA ma niższą liczbę przestępstw w liczbach bezwzględnych, a wręcz i procentowo.

Jedna rzecz rzuciła mi się w oczy, tak podkreślana na przykładzie Clintona - 20 kwietnia 1999 r. przed strzelaniną w Columbine, USAF (US Air Forces) dokonały bombardowania w Serbii i B. Clinton bardzo się cieszył z setek ofiar, a godzinę później ws. zabitych uczniów niemal płakał. Takie jest podejście  w USA - giną setki ludzi, tysiącie kilometrów od ich domów, nie ma sprawy. Zginie ktoś u nich - tragedia. Ta obojętność na los innych przeraża ...

Podsumowując, "Zabawy z bronią" to ciekawy dokument o poważnej sprawie, jaką są tragedie z użyciem broni w USA, ale trzeba brać poprawkę na słowa Moore'a. Ale Oscar (R) za najlepszy film dokumentalny w pełni zasłużony.
Moja ocena: 7.4/10.
(źródło: http://static1.stopklatka.pl/library/AD/F3/plakatglowny_757aebebcb69846.jpg/1.0/plakatglowny_757aebebcb69846.jpg)


"Obywatel Milk"

Dziś zmieniamy zupełnie kierunek i udajemy się do USA. A dokładniej do San Francisco lat 70tych XX wieku. Przyjrzymy się tam karierze Harvey'a Milka, postaci o której Gus van Sant ("Buntownik z wyboru", "Słoń") nakręcił ciekawy film ("Milk"), będący biografią polityczną tegoż człowieka.

Sean Penn jako Harvey Milk
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/52/40/465240/120366.1.jpg)

Rok 1970, Harvey Milk (Sean Penn) spotyka w nowojorskim metrze Scotta (James Franco). Wyczuwa, iż spotkany przez niego młodzieniec ma również orientację homoseksualną, proponując mu jednocześnie świętowanie swoich 39tych urodzin. Padają wtedy słynne słowa Milka: "Nie dożyję do 50tych urodzin". Ma to znaczenie dla reszty filmu, gdyż na samym początku dowiadujemy się, że zginął zastrzelony, wraz z burmistrzem San Francisco George'm Moscone'm (Victor Garber).

Widzimy tutaj Milka z rewiru Castro, który wraz ze Scottem zakładają sklep "Castro camera", zmieniający się z czasem w miejsce spotkań homoseksualistów. Milk postanawia kandydować na radnego. Dwa razy przegrywa. Startował też bez powodzenia do legislatury stanowej. Ale w 1977 r. doszło do zmiany granic okręgu wyborczego i od 1978 r. pełnił funkcję radnego. Przede wszystkim, wraz z rozwojem kariery politycznej, dostrzega się ewolucję ruchu homoseksualistów, prześladowanych przez władzę - senator John Briggs (grany przez geja - Denisa O'Hare'a), policję, a nawet ludzi z sąsiedztwa. Homoseksualiści od eventów, przeszli w stronę grupy nacisku o postulatach politycznych i społecznych, mając poparcie mniejszości, seniorów i niepełnosprawnych. Oczywiście nie wszystkim się to podobało, a tę grupę symbolizuje prawicowy radny - Dan White (Josh Brolin), który doprowadził do tragedii na samym końcu filmu, zgodnie z rzeczywistym biegiem wydarzeń.

Dan White (Josh Brolin) i Harvey Milk (Sean Penn) 
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/52/40/465240/120362.1.jpg)

Więcej w treść nie będę się zagłębiać, ale przyznam jedno. Aktorsto tutaj jest pierwszorzędne. Sean Penn, nagrodzony za tę rolę Oscarem (R), drugim w karierze, a poza nim Josh Brolin (nominację za rolę Dana White'a), jako główny "czarny charakter". Na uwagę zasługuje także James Franco, który z czasem znika, ale pojawia się w krytycznych momentach.

Scenariusz, nagrodzony Oscarem (R) wyszedł spod ręki Dustina Lance'a Blacka (trzy lata później scenarzysty "J. Edgar Hoovera" Clinta Eastwooda), również homoseksualisty. Pokazanie walki o swoje prawa przez osoby o orientacji homoseksualnej, inspiruje także innych w myśli idei Milka: "Nie walczyłem dla gejów, mniejszości, seniorów czy niepełnosprawnych, ale dla nas wszystkich". Gus van Sant stara się pokazywać dosyć szeroki aspekt psychologiczny postaci w swoich filmach. Milk nie jest ikoną, ale liderem ruchu walczącego o swoje prawa. Podobnie wyglądała sytuacja w "Buntowniku z wyboru", gdzie postać geniusza-samouka wykreowana przez Matta Damona wybrała miłość, aniżeli karierę naukową.

Od strony technicznej "Obywatel Milk" prezentuje się bardzo dobrze. Kostiumy (nominacja do Oscara (R)), scenografia, charakteryzacja, a także montaż - zdjęcia nakręcone w 2008 r., czasem przenikają się z obrazami z lat 70-tych, przenoszą widzów w tamte czasy. Ujęcia kamery Harry'ego Savidesa nadają filmowi charakteru, czasem przedstawione, jakby kręcono je z ręki (i zapewne tak było).

Muzyka Danny'ego Elfmana (przyjaciela Tima Burtona, twórcy ścieżki dźwiękowej do "Buntownika z wyboru" Gusa van Santa) nadaje filmowi głębi w odbiorze. Zwłaszcza, gdy przedstawiono wspomniane powyżej przesłanie Milka: "Nie walczyłem dla gejów, mniejszości, seniorów czy niepełnosprawnych, ale dla nas wszystkich", muzyka Elfmana powoduje prawdziwe wzruszenie (http://www.youtube.com/watch?v=3DhXJzS5BAQ).

Podsumowując, w filmie nie chodzi o promocję homoseksualizmu, a jedynie pokazanie chęci walki o prawa człowieka na przykładzie homoseksualistów właśnie. Stąd moja ocena końcowa: 8.9/10.

(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/52/40/465240/7233249.3.jpg?l=1347253545000)



wtorek, 23 lipca 2013

"Ruchomy zamek Hauru"

Dziś będzie o Japonii, choć z przesiadką w Wielkiej Brytanii. Otóż, obejrzałem kilka godzin temu film "Ruchomy zamek Hauru", ale może od początku.

Diana Wynne Jones (1934-2011) angielska pisarka fantasy napisała serię o "Ruchomym zamku" Howla (po japońsku Hauru). Hayao Miyazaki ("Spirited Away", "Ponyo") w roku 2004 zekranizował pierwszą z powieści (za którą otrzymał nominację do Oscara (R)).

Ruchomy zamek Hauru
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/87/10/128710/229523.1.jpg)

Nastoletnia Sophie pracuje w sklepie z kapeluszami swojej matki. Pewnego wieczoru wychodzi na miasto, gdzie zaczepiają ją wojacy (królestwo, w którym mieszka prowadzi wojnę z drugim). Od ich zalotów ratuje ją Hauru. W nocy Sophie odwiedza Wiedźma z Pustkowia, pytając o Hauru właśnie. Swoim tonem Sophie prowokuje wiedźmę, która zamienia ją w 90letnią staruszkę. W takim stanie opuszcza swoje miasto ruszając na pustkowie, gdzie spotyka Stracha na Wróble, a na koniec trafiając do Ruchomego zamku Hauru. Siłą napędową okazuje się być Kalcyfer - płomyk. Sophie zaprzyjaźnia się z Kalcyferem i młodym asystentem Hauru - Marklem. Z czasem zakochuje się w Hauru, a zła Wiedźma z Pustkowia traci moc, ponieważ wychodzą na jaw kolejne sprawki, a główną postacią negatywną okazuje się Madame Saliman, doradczyni króla... wszystko ma oczywiście happy end.

Pies Madame Saliman, Markl i Strach na Wróble
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/87/10/128710/229539.1.jpg)

Generalnie, "Ruchomy zamek Hauru" to historia miłosna, opowiedziana w ciekawy sposób jako opowieść fantasy w japońskim stylu. Będąc filmem animowanym "Ruchomy ..." urzeka swoimi kolorami i dbałością o szczegóły. Animacja zamku czy sceny walki - coś cudownego, okraszone odpowiednią muzyką (Joe Hisaishi). Zauważyłem, że Japończycy bardzo zwracają uwagę na szczegóły w swojej kulturze. Nawet w grach, np. "Super Mario Galaxy", czy "Legend of Zelda", forma okazuje się mieć równorzędne z treścią znaczenie. Przyznam szczerze, że osobiście podoba mi się takie podejście.

Hauru i Sophie
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/87/10/128710/229499.1.jpg)

Madame Saliman
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/87/10/128710/229500.1.jpg)

Obejrzałem wersję filmu z polskim dubbingiem, więc i tu znajdują się pewne ciekawostki. Agata Kulesza była Madame Saliman, Beata Wyrąbkiewicz - młodą Sophie, ale wymiatał Jarosław Boberek jako Kalcyfer. Jestem pełen podziwu dla Boberka, ponieważ potrafi tak zmienić głos, że nie da się go rozpoznać w pierwszym momencie.

Podsumowując, "Ruchomy zamek Hauru" to wspaniały film Hayao Miyazakiego traktujący o miłości, a raczej jej wyzwalającej sile. Na plus dochodzi jeszcze perfekcyjne wykonanie, a w przypadku polskiej wersji językowej, dubbing.

Moja ocena: 9.8/10!

(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/87/10/128710/7525784.3.jpg?l=1361071692000)

sobota, 20 lipca 2013

"Tragedia Makbeta"

Wracamy na Wyspy Brytyjskie, a dokładniej do Walii (z dodatkiem Northumbrii). Dziś będzie o filmie Romana Polańskiego - "Tragedia Makbeta" (ang. "The Tragedy of Macbeth"), będącej ekranizacją słynnej sztuki samego Williama Szekspira. Dziś, mogę śmiało stwierdzić, że obejrzałem wszystkie filmy Romana Polańskiego, zarówno pełnometrażowe, jak i krótkometrażowe. To jedyny taki reżyser, więc cieszy mnie to tym bardziej.

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, iż spora część budżetu pochodziła z kieszeni samego Hugh Hefnera (występuje jako executive producer), twórcy i redaktora naczelnego "Playboy'a". Hefner, wtedy "piękny i młody" (i bogaty) wsparł Romana Polańskiego. Trzeba pamiętać, że był to 1971 r., a więc ledwie dwa lata po tragicznej śmierci Sharon Tate, a 3 lata przed "Chinatown". Polański był wciąż w traumie po stracie żony, co dało się w tym filmie zauważyć.

Mamy czasy anglosaskie, a więc przed najazdem Normanów. Szkocji walczyli z Norwegami (jak powiedziano na początku filmu), a Makbet (Jon Finch) z Banco (Martin Shaw) wsławili się w bitwie. Król Szkocji - Duncan (Nicholas Selby) przybywa na zamek Makbeta, wcześniej wręczając mu honory. Oczywiście dla Lady Makbet (Francesca Annis) to za mało. Makbet, pomny na przepowiednię trzech wiedźm, a za namową żony zabija króla, przejmując koronę Szkocji. I potem, popada w obłęd. Zabija Banco i rodzinę Macduffa. Wreszcie sam ginie, kiedy "las birnamski" przychodzi (ta scena zainspirowała samego J.R.R. Tolkiena do stworzenia postaci Drzewców), a Macduff (Terence Bayler), "nieurodzony przez kobietę"* przebija go mieczem. Na tym w zasadzie kończy się treść.

Film Polańskiego jest bardzo brutalny. Krwistej charakteryzacji nie powstydziłby się sam Rob Bottin (kto widział "Coś", "Robocopa" czy "Pamięć absolutną" wie co mam na myśli). Krytycy zarzucali zbytni brutalizm, tłumacząc to traumą po stracie żony. To ostrzeżenie dla osób o słabszych nerwach.

Aktorstwo - głównie Jon Finch (filmowy Makbet; później zagrał w "Morderstwie na Nilu" i w "Królestwie niebieskim" jako patriarcha Jerozolimy) i jego wewnętrzne monologi, a raczej szaleństwo, do którego doprowadziły go zbrodnie. Finch ciągnie cały film, aczkolwiek Francesca Annis ma swoje momenty. Macduff (czyli Terence Bayler, który pojawił się w "Harry Potter i Kamień filozoficzny" jako jeden z duchów - Krwawy baron), walcząc z Makbetem w ostatniej scenie, przekonuje bardziej niż opłakując zabitą  rodzinę. Reszta aktorów, to jedynie tło... a szkoda.

Wykonanie, mimo wysokiego budżetu (3.1 mln USD), nie powala na kolana. Zdjęcia Gilberta Taylora ("Dr Strangelove", "Matnia", "Wstręt", "Omen", "Gwiezdne wojny") są tylko momentami doskonałe, zwłaszcza ujęcia Walii, zależnie od pory dnia i nocy. Kostiumy, za które przyznano nagrodę BAFTA (R), okazują się jedynie dobrym rzemiosłem. Scenografię tworzy głównie Lindisfarne Castle (Northumbria, Anglia), tak więc sami sceongrafowie niezbyt się postarali. Muzyka Third Ear Band, z którymi Roman Polański współpracował, okazuje się nijaka. Sama brutalność, mimo zdarzeń z przeszłości, moim zdaniem doskonale pasowała do treści filmu - Makbet był szaleńcem, a nie pozytywnym wariatem!

Lindisfarne Castle (Northumbria, Anglia)
(źródło: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/c/cc/LindisfarneCastleHolyIsland.jpg) 

Podsumowując, Roman Polański, choć jest doskonałym reżyserem i sprawnie zrealizował "Makbeta", to jedynie dobre rzemiosło. Artyzm pojawił się później, zwłaszcza przy "Chinatown". Warto jednak znać próbę przedstawienia Szekspira przez Polańskiego, aczkolwiek nie każdemu dane jest być mistrzem szekspirowskich adaptacji. Solidna robota, acz bez fajerwerków.

Moja ocena: 8/10.


(źródło: http://static1.stopklatka.pl/library/28/0E/plakatglowny_3b53dad6763dedd.jpg/1.0/plakatglowny_3b53dad6763dedd.jpg)

*Chodziło o urodzenie przez cesarskie cięcie. Kobieta nie rodziła, tylko dziecko wyjęto z niej, pisząc pokrótce. 

piątek, 12 lipca 2013

"Eroica. Symfonia bohaterska w dwóch częściach"

Dziś, wracamy na chwilę z Wysp Brytyjskich, do Warszawy, aczkolwiek nie Ryanairem.
Zajmę się poniżej moimi własnymi refleksjami nt. filmu Andrzeja Munka pt. "Eroica. Symfonia bohaterska w dwóch częściach".

Te dwie części, to dwie nowele filmowe, ułożone w sposób chronologiczny. Obie dotyczą Powstania Warszawskiego (1.08.1944 r.-2.10.1944 r.) i pewnej rozprawy z mitem jego dotyczącym.

Może jednak od początku. Andrzej Munk (1921-1961) zapisał się w historii polskiego kina, właśnie "Eroicą", która powstała jako odpowiedź na "Kanał" Andrzeja Wajdy. O ile Wajda gloryfikuje bohaterów romantycznych - walczących do końca o wielką sprawę, mimo świadomości klęski, o tyle Munk, pokazuje bezsens naszych narodowych mitów.

W "Eroice" z 1957 r., pierwsza nowela, czyli "Scherzo alla polacca", dotyczy losów Powstania Warszawskiego, podczas jego trwania. Dzidziuś Górkiewicz (Edward Dziewoński), mieszka sobie w Zalesiu (koło Piaseczna) pod Warszawą. Trafia do stolicy, gdzie o mało co nie ginie podczas ćwiczenia musztry. Wracając do domu, widzi, że jego żona Zosia (Barbara Połomska) flirtuje z węgierskim oficerem - Istavnem Kolyą (Leon Niemczyk). Wiemy, że podczas Powstania, Polacy wzięli do niewoli węgierskich oficerów, ponieważ Węgry admirała Miklosa Horthy'ego (regenta Królestwa Węgier, dawnego admirała floty Austro-Węgier, stąd "admirał bez floty"), byli sojusznikami Niemców*. Kolya, proponuje współpracę z dowódcami Powstania,ale za wystawienie listu, że wraz ze swoimi ludźmi pomagali Powstańcom. Od strony Pragi stała Armia Czerwona, która na froncie strzelała do Węgrów jak do nazistów. Dzidziuś Górkiewicz, postanawia z przygodami dotrzeć do komendanta Mokotowa (Kazimierz Opaliński), mając wiadomość od Węgrów. Komendant przekazuje mu zaszyfrowaną wiadomość. A Górkiewicz, popijąc sobie w nocy wino wraz z łączniczką AK wraca do Zalesia. Przedostaje się na kacu, to dając łapówkę, to rzucając w niemiecki czołg pustą butelką po alkoholu. Niestety, wiadomość okazuje się odmowna ze strony Komendanta i Węgrzy się wycofują.
Górkiewicz, cały czas podkreśla bezsens Powstania. Chodziło o nieprzygotowanie bojowe, brak wsparcia sojuszników, czyli coś, co wiemy po latach. Ale, gdy Węgrzy odchodzą, Górkiewicz wraca do Warszawy, wiedząc, że to przegrana sprawa. Mimo to, godzi się pomóc, ale na swój sposób. Ta część pokazana jest w sposób komediowy, aniżeli na poważnie. Jednakże, Górkiewicz, choć obojętny na Powstanie, decyduje się wrócić do niego, z niewyjaśnionych przyczyn.
Edward Dziewoński jako Dzidziuś Górkiewicz
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/12/05/1205/125351.1.jpg)

Druga nowela to "Ostinato – lugubre". Dzieje się ona w niemieckim oflagu, gdzieś w Alpach, do którego trafili polscy oficerowie, po nieudanym Powstaniu Warszawskim właśnie, na mocy Konwencji Genewskiej.
Wśród nich pokutuje mit ucieczki porucznika Zawistowskiego (Tadeusz Łomnicki), który rzekomo uciekł z obozu, a w rzeczywistości ukrywa się w suficie. A mit ten podtrzymuje podpor. Turek (Kazimierz Rudzki). Nowi jeńcy z jesieni 1944 r.- por. Kurzawa (Józef Nowak) i por. Szpakowski (Roman Kłosowski), widzą co stało się z polskimi oficerami w niewoli od 1939 r. Mit Polskiego Żołnierza, po pięciu latach  okazuje się nie istnieć. Dawna elita jest kłótliwa i żyje ideami, co okazuje się nieuprawnione. Jedynie por. Żak (Józef Kostecki) próbuje uciec, a w czasie alarmu przeciwlotniczego, mając dosyć siedzenia w baraku idzie na śmierć, gdy strzelają do niego strażnicy (podczas nalotów pod karą śmierci jeńcy mieli obowiązek siedzieć w swoich barakach). Mimo, iż por. Zawistowski umiera, udaje się Turkowi i Kurzawie, który dowiedział się o ukrywaniu domniemanego zbiega, w sposób godny powiadomić niemieckiego komendanta obozu, żeby wyniósł ciało Zawistowskiego bez wzbudzania podejrzeń. Inaczej, upadłby mit o ucieczce, co pogorszyłoby morale oficerów.

"Eroica", to kolejny opisywany przeze mnie film, który opiera się na aktorach. I w zasadzie tylko na nich. Szkoła Polska, której "Eroica" jest doskonałą ilustracją, mając małe budżety, kręciła dramaty psychologiczne, oparte jedynie na aktorach. Co do formy, można mieć zastrzeżenia, więc ją pominę zupełnie. Choć, warto podkreślić, iż autorem zdjęć był Jerzy Wójcik (ur. 1933), operator filmowy, również przedstawiciel Szkoły Polskiej, który wykonał zdjęcia do "Popiół i diament" (1958) A. Wajdy, "Matki Joanny od Aniołów" (1961) i "Faraona" (1965 Jerzego Kawalerowicza i "Potopu" (1974) Jerzego Hoffmana. Muzykę skomponował z kolei Jan Krenz (ur. 1926), znany polski dyrygent i kompozytor.
Aktorzy - Edward Dziewoński, Leon Niemczyk, Kazimierz Opaliński, Roman Kłosowski, Kazimierz Rudzki, Emil Karewicz, Tadeusz Łomnicki, Bogumił Kobiela, a nawet pojawili się w tle Roman Wilhelmi i Stanisław Bareja. I to wystarczy za opis gry aktorskiej, ponieważ kiedyś, sam występ mówil za siebie, a każdy komentarz był zbędny. Dziewoński, jako cwaniaczek, bohater z przypadku, potrafi rozśmieszyć, mimo tragizmu sytuacji, jednocześnie zadając pytanie o sens tego wszystkiego. Scena odjazdu Węgrów z uzbrojeniem - właśnie brak wsparcia militarnego i bezczynność Stalina spowodowały upadek Powstania. A alianckie zrzuty - nigdy skuteczne. Dziewoński pokazał swoją kreacją atmosferę, którą miała duża częśc osób, ale mimo to wrócił do Warszawy.
Nowak jako por. Kurzawa, z kolei spersonifikował zawód mitem polskiego oręża. Widział kłótnie o drobiazgi jak papierosy albo fałszywą legendę por. Zawistowskiego, który uciekł. Zobaczył karmienie ludzi w sytuacji ekstramalnej nieprawdziwymi informacjami, żeby podtrzymać resztę na duchu.
od lewej: podpor. Turek (Kazimierz Rudzki) i por. Kurzawa (Józef Nowak)
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/12/05/1205/125337.1.jpg)

Wszystko powyższe dziwi, biorąc pod uwagę, iż scenariusz napisał sam Jerzy Stefan Stawiński (1921-2010), Powstaniec Warszawski, autor książek, a przede wszystkim scenariuszy filmowych do "Kanału" (1957) Andrzeja Wajdy, "Zezowatego szczęścia" (1960) Andrzeja Munka, "Krzyżaków" (1960) Aleksandra Forda, "Akcji pod Arsenałem" (1977) Jana Łomnickiego, czy potem "Strasznego snu Dzidziusia Górkiewicza" (1993) Kazimierza Kutza czy "Pułkownika Kwiatkowskiego" (1995), również Kazimierza Kutza. I jednym roku napisał "Kanał", gdzie gloryfikował bohaterstwo, żeby potem stworzyć "Eroicę", w której zadaje pytania o jego sens. Ciekawy zabieg artystyczny, ale okazuje się, że bardzo potrzebny.
Mógłbym pisać w nieskończoność, ale napisano już dużo na ten temat.

Jerzy Stefan Stawiński (zm. 2010)
(źródło: http://1.fwcdn.pl/p/26/89/12689/248397.1.jpg)

Kończąc już, "Eroica" to film, który trzeba zobaczyć, ponieważ skłania do refleksji, demitologizując pewne sprawy, tak powszechnie występujące w narodowej świadomości.

Moja ocena 10/10!

*Adm. Miklos Horthy, regent Królestwa Węgier, po rozprawieniu się z Belą Kunem (węgierskim bolszewikiem) był przeciwnikiem ZSRR. Dlatego też poparł Hitlera, na czym Węgry, wielki przegrany po upadku Austro-Węgier, straciły terytorialnie (2/3 swojej powierzchni). Z czasem, rozpoczął tajne negocjacje ze Stalinem, widząc porażki wojsk niemieckich i sojuszniczych na Wschodzie. Hitler porwał syna admirała - Istvana, w wyniku słynnej akcji Otto Skorzennego. Ostatecznie, adm. Horthy został obalony w 1944 r. i Węgry z Królestwa, stały się Republiką, aż do 1949 r., kiedy pełnię władzy przejęli komuniści. Adm. Horthy, co wiadomo był dyktatorem, a zmarł w 1957 r. w portugalskim Estoril (na Zachód od Lizbony; tam mieści się rzeczywiste Casino Royale z książki Iana Fleminga), zaproszony tamże przez premiera Portugalii - Antonio de Oliveirę Salazara. W 1939 r., Horthy nie pozwolił Wehrmachtowi wejśće ze swojego terytorium w celu zaatakowania Polski. A Polaków przepuszczano przez granicę na jego rozkaz.


(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/12/05/1205/7243705.3.jpg?l=1352137061000)

wtorek, 9 lipca 2013

"Henryk V" (1989)

Dziś, znów wracamy do Wielkiej Brytanii. Nie wiem czy nie na stałe, ponieważ mogę niedługo zarabiać, pisząc o kraju Elżbiety II ... ale przejdźmy do sedna.

"Henryk V" (1989), to kolejna filmowa adaptacja sztuki Williama Szekspira, pod tym samym tytułem (wcześniejsza to "Henryk V" z 1944 r., nakręcony i zagrany przez samego sir Laurence'a Oliviera).
Tło sztuki to końcówka wojny stuletniej (1337-1453), między Francją i Anglią. W tymże konflikcie chodziło o panowanie angielskie nad swoimi posiadłościami na terenie dzisiejszej Francji. Francuzom się to nie podobało, a Anglicy egzekwowali swoje roszczenia. Wybuchła wojna. W 1415 r., młody Henryk V (w tej roli sam sir Kenneth Branagh), syn tego słynnego Henryka IV Lancastera (który nadał przywilej hrabstwom i miastom do wysyłania po dwóch posłów do Izby Gmin w 1404 r.), kontynuował poczynania poprzedników na tronie. Będąc młodym monarchą, okazał się porywczy - słynna scena, w której delfin (Michael Maloney) Francji przesłał mu piłki tenisowe, rozwścieczając króla. I tu zaczyna się właściwa treść sztuki.

sir Kenneth Branagh jako król Henryk V Lancaster
(http://i2.cdnds.net/12/03/618x770/rexfeatures_424874q.jpg)

Henryk V, rusza z Londynu do Southampton - słynny cytat "Nim król stolicy opuści bramy, musimy scenę do Southampton przenieść!". Ale nie jest tam sam - wokół niego gromadzą się  Książę Gloucester (Simon Shepherd), Książę Exeter - stryj króla (Brian Blessed), hrabia Westmoreland (Paul Gregory), hrabia Warwick (Nicholas Ferguson), Fluellen - Walijczyk, oficer armii (sir Ian Holm, czyli Bilbo Baggins),  sir Thomas Erpingham (Edward Jewesbury) a także trzej zdrajcy, znani jako uczestnicy "spisku z Southampton" (ang. The Southampton Plot), czyli hrabia Cambridge (Fabian Cartwright), lord Scroop (Stephen Simms) i sir Thomas Grey (Jay Villiers). Scena, w której król rozprawia się ze zdrajcami, jest kapitalna. Otóż, zaprosił ich na naradę, przekazując listy. Gdy otworzyli koperty, twarze im zbladły - "Czemu to mój kuzynie Cambridge twa rumiana twarz, biała zrobiła się nagle jak kartka papieru?". Oczywiście, nie trzeba mówić co było dalej.

Tymczasem w Londynie, dogorywa sir John Falstaff (Robbie Coltrane - tak, Hagrid z "Harry'ego Pottera"), któremu król zadał cios, nie uznając go za swojego przyjaciela. A żałują go - Nym (Geoffrey Hutchings), Bardolf  (Richard Briers) i Pistol (Robert Stephens ), razem z chłopcem (Christian Bale, który 16 lat później zostanie Batmanem, liczący sobie wtedy bodajże 15 wiosen). Dodam, że Nym i Bardolf pokłócili się o kobietę - Elżbietę Żwawińską (baronessa Judi Dench). Gdy Falstaff (swoją drogą archetyp wielu gawędziarzy-erotomanów, w tym naszego Zagłoby), umiera, cała czwórka rusza do Southampton.
Szekspir podał fałszywą informację - Henryk V wyruszył z Portsmouth, też w hrabstwie Hampshire, oddalonym kilkadziesiąt mil na południowy-wschód od Southampton.

Robbie Coltrane jako sir John Falstaff
(źródło: http://s.mcstatic.com/thumb/6780406/19009816/4/flash_player/0/1/henry_v_1989_film_falstaff_and_henry_part_ways.jpg?v=2)

Z Calais, Anglicy udali się pod Harfleur, które zajęli po krótkim oblężeniu. A siły Karola VI (Paul Scofield), dowodzone przez delfina oraz konetabla (Richard Easton) szykują się do bitwy na polach Azincourt. W tle jest też wątek miłosny - Katrzyna Valois, córka Karola VI, razem ze swoją nianią (Geraldine McEwan - panną Marple w filmach, od 2004 r.), zastanawia się co będzie, jeśli Henryk V zostanie jej mężem.

Bitwę pod Azincourt, poprzedza słynna przemowa w dzień św. Kryspina. Dnia 25 października 1415 r., poza bitwą, obchodzono święto Kryspina. Do dziś to dzień poświęcony Kryspinowi w tradycji Kościoła Rzymskokatolickiego, jak i Anglikańskiego. Chyba nie muszę dodawać jak to się kończy wszystko. Szekspir nie zmienił na szczęście historii świata.

Do tego wszystkiego, rolę Chóru odgrywał sam sir Derek Jacobi, ubrany we współczesny ubiór. Słynny początek w teatrze, gdzie otwiera wrota, albo przemawia zza kurtyny. Oklaski za ten zabieg!
(http://www.youtube.com/watch?v=xCNYUSDzM7E)

sir Derek Jacobi jako Chór
(http://24.media.tumblr.com/tumblr_m6ke0fergM1qcnmaro1_1280.png)

Tyle o treści. Najmocniejszą stroną jest aktorstwo. Sir Kenneth Branagh ("Hamlet" (1996), "Mój tydzień z Marylin", "Polowanie na króliki", "Radio na fali", "Frankenstein" z 1994 r., "Pojedynek" z 2007 r. i "Swan Song", "Harry Potter i Komnata Tajemnic"), jako reżyser i główny aktor, ciągnie cały film, niczym lokomotywa pociąg złożony z wielu wagonów. A to przecież był jego debiut filmowy! Sir Kenneth miał wtedy zaledwie 29 lat. W pełni zasłużone nominacje do Oscara (R) za rolę męską oraz reżyserię. Poza nim, młodziutka i naiwna Emma Thompson, sir Ian Holm (Bilbo Baggins z "Władcy Pierścieni"), Paul Scofield (znany jako św. sir Thomas More z "O to jest głowa zdrajcy " <ang. "A Man for All Seasons"> z 1966 r.) ... i Christian Bale. Była to druga rola Bale'a, po słynnym "Imperium Słońca" Stevena Spielberga (1987). Scena, w której ginie, a potem jego ciało niesie król Henryk, wzrusza! Albo przemowa na dzień św. Kryspina - gdy młody Bruce patrzy z podniesionym czołem, jakby mówiąc "Bruce Wayne został teraz Batmanem".

Christian Bale jako Chłopiec
(http://i500.listal.com/image/4029067/500full.jpg)

Druga mocna strona to muzyka Patricka Doyle'a, prywatnie przyjaciela sir Kennetha Branagha. Sam Doyle pojawił się jako żołnierz inicjujący śpiewanie Non nobis Domine... (http://www.youtube.com/watch?v=Z1GDRx-F1C0). Poza wykorzystaniem klasyki, Doyle stworzył przepiękne motywy muzyczne. Utwór ilustrujący przemowę na dzień św. Kryspina (http://www.youtube.com/watch?v=doCf0WYEKho), śmierć Falstaffa (http://www.youtube.com/watch?v=M6CMrG394Gk), czy na zakończenie, kiedy Henryk V i Karol VI zawierają pokój, pod egidą księcia Burgundii, Jana bez Trwogi (Harold Innocent) (http://www.youtube.com/watch?v=0VlIjkL6fMI). Powinien być Oscar (R) lub choćby sama nominacja. Niestety, nie było, a szkoda.
Krajobraz po bitwie - pierwszy od prawej król Henryk V (sir Kenneth Branagh), książę Exeter (Brian Bleesed), francuski posłaniec. Widoczny w drugim rzędzie po lewej Fluellen (sir Ian Holm)
(źródło: http://img189.imageshack.us/img189/9890/henryvbranagh.jpg)

Trzecia mocna strona, to kwestie techniczne. Kostiumy, wykonane przez Phyllisa Daltona (kostiumografa z "Lawrence'a z Arabii" czy "Doktora Żywago"), zostały nagrodzone Oscarem (R) Dlatego też, prezentują się wspaniale. Scenografia Tima Harvey'a (późniejszego współpracownika Branagha, np. do "Frankensteina", czy "Hamleta" z 1996 r.) wykonana została bardzo przyzwoicie. Zdjęcia Kennetha MacMillana (ale nie tego premiera Wielkiej Brytanii), idealnie współgrają ze scenografią. Zwłaszcza oświetlenie w ciemnościach, na samym początku, kiedy sir Derek Jacobi mówi: "O, muzo ognista...", potem przy okazji nocnego obchodu angielskiego obozu, czy też sama przemowa na dzień św. Kryspina, ta praca kamery. Te obrazy się zapamiętuje!

Król Henryk V przemawia w dzień św. Kryspina
(źródło: http://blogs.telegraph.co.uk/news/files/2012/05/Henry-V.jpg)

Co do minusów, to próbowałem je znaleźć. Z wersją sir Laurence'a Oliviera, o wymowie propagandowej (rok 1944) nie ma co wspominać. Sir Kenneth, przedstawił "Henryka V", wedle własnej wizji i to raczej zalicza się na plus. Może za wadę uznałbym Emmę Thompson, za taką przesłodzoną Kasię Valois. Ale z drugiej strony, ona miała taka być!

Bez dodatkowego komentarza, oceniam "Henryka V" w reżyserii sir Kennetha Branagha (tak nawiasem mówiąc, rodem z Belfastu) na najwyższą możliwą ocenę, czyli ...

10/10!

(źródło:http://1.fwcdn.pl/po/61/25/6125/7210806.3.jpg)

poniedziałek, 1 lipca 2013

"X-Men 2"

Dziś, w odróżnieniu od poprzednich filmów, coś z gatunku akcja/S-F. "X-Men 2", bo nim mowa, to obraz Bryana Singera z 2003 r. Inne filmy tegoż reżysera to "Podejrzani" ("The Usual Suspects", 1995), "X-Men" (2000) oraz "Walkiria" ("Valkyrie", 2008).

W tej odsłonie serii X-Men, gen. William Stryker (Brian Cox), chce zwalczyć mutantów, wykorzystując na początku filmu jednego z nich - Nightcrawlera (Alan Cumming) do zabicia prezydenta USA. Po próbie zamachu, amerykański przywódca pozwala Strykerowi działać.
Jason  (Michael Reid MacKay) i gen. William Stryker (Brian Cox)
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/33/93/33393/215451.1.jpg)

Profesor Charles Xavier (sir Patrick Stewart), wraz ze swoimi X-Menami, będzie musiał nawiązać sojusz taktyczny ze swoim wrogiem, również mutantem - Magneto, czyli Ericem Lensherrem (sir Ian McKellen).
Oczywiście, fabuła nie jest taka prosta. Stryker, wykorzystuje swojego syna - Jasona (Michael Reid MacKay), mutanta (a jakże!) wytwarzającego płyn, pozwalający panować nad innymi mutantami. Po porwaniu Xaviera, chce wykorzystać jego telepatyczne moce do zabicia wszystkich mutantów na świecie. A za narzędzie służy tajemnicze urządzenie o nazwie Cerebro. Nie tyle urządzenie, co "przekaźnik" fal mózgowych.
Logan (Hugh Jackman) i prof. Xavier (sir Patrick Stewart) w Cerebro
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/33/93/33393/215462.1.jpg)

X-Meni, razem z Magneto i Mystique (Rebecca Romijn) rozpoczynają walkę ze bezwzględnym Strykerem.
Na czele X-Men, pod nieobecność profesora staje Jean Grey (Famke Janssen), z podobnymi do Xaviera mocami, a partnerują jej - "zwierzak" Logan (Hugh Jackman), Cyclop (Bruce Mardsen), Storm (Halle Berry) oraz Rogue (Anna Paquin). Wraz z rozwojem treści, okazuje się, że gen. Stryker, to dobry znajomy Xaviera, a także Logana.
Nie muszę dodawać, że akcji jest dużo, a końcówka okazuje się niespodziewana. Nie mam na myśli zmiany u Magneto, który będzie chciał wykorzystać Xaviera do zabicia ludzi na świecie, ale śmierć jednej z postaci.
Storm (Halle Berry), prof. Xavier (sir Patrick Stewart) i Nightcrawler (Alan Cumming)
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/33/93/33393/215422.1.jpg)

Tyle o treści. Mocne strony, a jest ich kilka. Pierwsza to aktorstwo. Dziwić może, jak w tzw. "popcornerze" aktorzy zwracają na siebie uwagę. Może od początku. Duet sir Patrick-sir Ian, czyli dwaj wybitni aktorzy szekspirowscy, jeden kapitan Piccard ze "Star Treka", drugi Gandalf, trzymają klasę. Widać u nich artyzm, mimo miałkości treści. Trzecim "muszkieterem" okazuje się Hugh Jackman. Jego Logan może się podobać, zarówno pijąc piwko i paląc cygara, ale też walcząc z przeciwnikami, jak Lady Deathstrike (Kelly Hu).
Pierwszy od lewej - Logan (Hugh Jackman), Iceman (Shawn Ashmore), potem Rogue (Anna Paquin) i Storm (Halle Berry)
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/33/93/33393/215439.1.jpg)

Famke Janssen nie zachwyca. A szkoda ... jakoś nie umie pokazać na co ją stać. Halle Berry gra przyzwoicie i tyle można o jej roli napisać. Brian Cox, który wciela się w postacie negatywne, choć w "Bravehearcie" zagrał wuja Argyle'a, doskonale wpasował się w rolę demonicznego gen. Strykera.
Alan Cumming, choć pod "kilogramami" charakteryzacji, przekonuje jako Nightcrawler.
Anna Paquin, laureatka Oscara (R) za słynny "Fortepian" Nowozelandki Jane Campion, z wiekiem gra coraz gorzej ... To straszne - pierwsza rola i Nagroda Akademii, a potem jakoś słabo.
Reżyser filmu Bryan Singer (pierwszy z lewej) i Magneto (sir Ian McKellen)
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/33/93/33393/215467.1.jpg)

Druga mocna strona to muzyka Johna Ottmana. Zwłaszcza suita zapada w pamięć: http://www.youtube.com/watch?v=padpEYIkq4c Wspominałem kilka razy, że zwracam uwagę na muzykę w filmie. Będę konsekwentny i muszę podkreślić jej rolę w odbiorze - początek filmu i charakterystyczny głos sir Patricka: "Mutation is the key ...", albo motyw Feniksa z końca  - zwłaszcza motyw, gdy kamera zbliża się do jeziora.

Trzecia mocna strona, to aspekt techniczny. Zdjęcia Newtona Thomasa Sigela, idealnie współgrają z efektami specjalnymi, zwłaszcza ujęcia w Cerebro.

Słaba strona, to scenariusz. Nie wymagałem wiele od filmu akcji, ale ... wątek odnośnie tolerancji wobec mniejszości i generalnie inności, to moim zdaniem nie treść hitu lata. O ile rozumiem komiksy, gdzie prof. Xaviera wzorowano na Martinie Lutherze Kingu, a Magneto na Malcolmie X, ze względu na czasy, w których powstały, to nie mogę tego zrozumieć tutaj. No cóż, Singer, jako jawny homoseksualista i  Żyd, czego nie ukrywa (http://www.bbc.co.uk/films/2003/04/25/bryan_singer_x_men_2_interview.shtml) inaczej patrzy na świat. Nawet kręcąc filmy o niskim poziomie intelektualnym, wplata swoje osobiste przeżycia.  Chris Nolan lepiej rozegrał całość przy kręceniu swoich "Batmanów", że o "Prestiżu" i "Incepcji" nie wspomnę.

Mimo wszystko, "X-Men 2", to moim zdaniem najlepsza część ze wszystkich "X-Menów". Nie jest słaba jak "jedynka", ani przeładowana akcją (i głupotą) jak "trójka". Moim zdaniem można go sobie obejrzeć w piątek o 22.00. Obejrzy się i zaraz zapomni o czym było. Albo, jak ja zapamięta się aktorstwo i muzykę.

Moja ocena końcowa: 7/10.

(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/33/93/33393/7177204.3.jpg?l=1202354991000)