Z Paryża w XVIII w., przenosimy się do egzotycznych Indii, po drodze zahaczając o RPA. Dziś będzie mowa o wielkim dziele Richarda Attenborough ("O jeden most za daleko", "Chaplin"), czyli "Gandhim" z 1982 r., gdzie w rolę Mahatmy wcielił się moim zdaniem jeden z najwybitniejszych brytyjskich aktorów, aczkolwiek pochodzenia hinduskiego, sir Ben Kingsley ("Iron Man 3", "Oliver Twist" Romana Polańskiego, "Hugo i jego wynalazek", "Lista Schindlera"). Może jednak od początku.
Film zaczyna się od zabójstwa Gandhiego (sir Ben Kingsley) w dniu 30.01.1948 r. Potem widzimy początek uroczystości pogrzebowych. Attenborough zdradza nam zakończenie, które jednak każdy zorientowany w temacie człowiek zna. Moim zdaniem ciekawy zabieg artystyczny - pojawiają się dwa pytania: "dlaczego ginie ta wybitna persona?", a drugie z nich dotyczy tego, "kim był Gandhi i cóż takiego uczynił?". I na to drugie pytanie, film odpowiada przez następne niemal 3 godziny trwania.
Sir Ben Kinglsey jako Mahatma Gandhi
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/12/88/1288/376914_1.1.jpg)
Akcja z Indii AD 1948 przenosi się do Południowej Afryki AD 1893. Tam, Gandhi pracował jako prawnik. Wiemy, że skończył University College London. Mimo europejskich manier, w Południowej Afryce nie było mu wcale łatwo. Ludność biała już wtedy źle odnosiła się do kolorowych sąsiadów - Murzynów bano się ze względu na ich liczbę, a Hindusów, z powodu potencjału ekonomicznego. W filmie zobrazowano znaczącą w historii scenę, w której Gandhi, został wyrzucony z klasy pierwszej w pociągu, przez afrykanerskiego konduktora. Wtedy rozpoczęła się walka, pod postacią biernego oporu .
W 1916 r., Gandhi musiał opuścić Afrykę Południową. Obraz Attenborough nie wspomina o pewnym fakcie - Mahatma, poza wiedzą prawniczą, miał także zawód lekarza, z którego to powodu, brał udział w wojnach burskich [1899-1902, między Brytyjczykami a afrykanerskimi Transwalem i Oranią]. Zastanowiło mnie trochę pominięcie takiej informacji, gdyż nawet w czasie wojny można zachować swój pacyfizm, poprzez pomaganie ludziom dotkniętym konfliktem. To już sprawa reżysera czemu tak postąpił.
W Indiach, Gandhi, już jako prawdziwy Hindus - zmienił ubiór i zachowanie, biernym oporem walczy z Brytyjczykami. Oczywiście, na czele ruchu o niepodległość Indii, obok samego Gandhiego, stają także Pandit Jawaharlal Nehru (Roshan Seth, znany potem z "Indiana Jones i świątynia zagłady", jako premier maharadży), hinduski socjalista oraz Muhammad Ali Jinnah (Alyque Padamsee), późniejszy twórca Pakistanu. Co do lewicowych poglądów Nehru, to w filmie je ujawnia, ale w formie przykrej konieczności. W rzeczywistości, Nehru miał ożywione kontakty z krajami bloku wschodniego, a potem z Josipem Brozem Tito założył "Ruch Państw Niezaangażowanych". Szkoda, że o tym nie wspomniano więcej.
Wracając do głównego wątku, w role Brytyjczyków, wcielili się sir John Gielgud ("Swan Song", "Hamlet", 1996, "Człowiek słoń", "Rydwany ognia") jako baron Irwin, wicekról Indii (1926-1931), Edward Fox ("O jeden most za daleko"), jak generał Reginald Dyer, sprawca masakry Hindusów w Amristar dnia 30.04.1919 r., Ian Charleson ("Rydwany ognia"), jako pastor Andrews, przyjaciel Gandhiego w Afryce Południowej, a poza nimi, Martin Sheen jako fikcyjny dziennikarz z USA - Vince Walker, a także Daniel Day-Lewis ("Ostatni Mohikanin", "Aż poleje się krew", "Lincoln"), jako młody Afrykaner, obrażający Mahatmę. W ramach ciekawostki, w filmie pojawili się też Bernard Hill (król Theoden z "Władcy Pierścieni", "Titanic") jako sierż. Putnam oraz sir Nigel Hawthorne ("Szaleństwo króla Jerzego") i śp. Richard Griffiths (wuj Vernon z "Harry'ego Pottera").
Richard Attenborough, mimo tylu wybitnych aktorów w obsadzie, nie zmienił historii. Gandhi wywalczył z Nehru wolne Indie (1947 r.), kiedy to ostatni wicekról Indii - lord Mountbatten (wuj księcia Filipa, męża Elżbiety II, zabity w zamachu dokonanym przez IRA w 1979 r.), w imieniu Jerzego VI, uznał indyjską niepodległość. Mimo tak wielkiego sukcesu, doszło do podziału dawnej kolonii i dalszej przemocy. Indie Brytyjskie, składały się z dzisiejszych: Indii, Pakistanu i Bangladeszu (wtedy Pakistanu Wschodniego). Jinnah, wbrew swoim hinduskim towarzyszom, jako muzułmanin, doprowadził do podziału wedle kryterium religijnego.
A z tego wynikło postępowanie Nathurama Godse (zabójcy Mahatmy), gdyż uznał on, iż wielki przywódca za bardzo ustępuje muzułmanom. Widzimy śmierć Gandhiego i na samym końcu, świadomi już jego historycznej roli. Przyznam, że był to ciekawy zabieg twórców - pokazać zakończenie, a potem wytłumaczyć, czemu do niego doszło. Trochę jak fatum w greckich tragediach.
Zakończę tutaj kwestię treści i przejdę do omawiana pozytywnych stron, choć z negatywnych aspektów, niewiele tutaj znalazłem. Może jednak po kolei.
Sir Ben Kingsley jako Gandhi to był idealny wybór Attenborough. Hindus, urodzony w Scarborough Fair (północno-zachodnia Anglia), idealnie pasował do sportretowania wielkiego duchowego przywódcy Hindusów. Fizyczne podobieństwo, podobna wymowa, ale też wyćwiczone gesty i zachowanie. Tylko wybitny aktor jest w stanie, nie tyle grać, co stać się przedstawianą przez siebie postacią. Wtedy wszystko wygląda naturalnie. Oscar (R) dla najlepszej roli męskiej, w pełni zasłużony!
Z reszty obsady, trudno mi wskazać kogokolwiek, kto by się jednoznacznie, tak jak sir Ben wyróżniał. W "O jeden most za daleko", był bohater zbiorowy, tu wręcz przeciwnie. Jest wybitna postać, a reszta aktorów, to jedynie artystyczne tło. Wbrew pozorom, nie uznaję takiego stanu rzeczy za coś złego. Nazwiska takie jak, sir John Gielgud, sir Nigel Hawthorne, Edward Fox, Martin Sheen, powinny przyciągnąć wyrobionego widza.
Technicznie jest również bardzo dobrze. Zdjęcia duetu Billy Williams (scena w Iraku w słynnym "Egzorcyście" Williama Friedkina) oraz Ronnie'go Taylora, zachwycają! Ukazanie Afryki Południowej, ale przede wszystkim Indii, z całą ich egzotyką - coś niesamowitego! Zasłużony Oscar (R).
Muzyka George'a Fentona ("Szaleństwo króla Jerzego", "Krzyk wolności", "Niebezpieczne związki", "Dzień świstaka") oraz Ravi Shankara, mimo, że jedynie nominowana do Oscara (R), to bardzo pięknie ilustruje całą historię o Gandhim (tu do posłuchania: http://www.youtube.com/watch?v=hJhBG16e80g). Indyjskie rytmy, jednak o pozytywnym przesłaniu, które opiszę poniżej.
Podsumowując, Richard Attenborough, nakręcił wielkie dzieło światowego kina. Dokonał przeniesienia na ekran biografii jednej z najwybitniejszych postaci w historii XX wieku, duchowego przywódcy, który przyczynił się do powstania niepodległych Indii, a także wpłynął na walkę z apartheidem w RPA. Gandhim właśnie inspirował się sam Lech Wałęsa, tworząc "Solidarność", czy wcześniej Nelson Mandela, co nie jest niczym nowym. Attenborough, zatrudnił wybitnych aktorów, a całość przedstawił w odpowiedniej formie. Moim zdaniem, brytyjski reżyser oddał swoim dziełem hołd Gandhiemu. Wracając jeszcze do przesłania, jest ono pozytywne - nie zawsze zbrojna walka działa, czasem bierny opór wystarczy, a można osiągnąć założone cele. Gandhi nie zginął na marne, został symbolem wolności. I Attenborough to w sowim filmie pokazał. Na dokładkę, 8 Oscarów (R), w tym za najlepszy film i reżyserię, na 11 nominacji.
Moja ocena: 10/10.
Sir Ben Kingsley jako Gandhi, otoczony zwolennikami
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/12/88/1288/376878.1.jpg)
W 1916 r., Gandhi musiał opuścić Afrykę Południową. Obraz Attenborough nie wspomina o pewnym fakcie - Mahatma, poza wiedzą prawniczą, miał także zawód lekarza, z którego to powodu, brał udział w wojnach burskich [1899-1902, między Brytyjczykami a afrykanerskimi Transwalem i Oranią]. Zastanowiło mnie trochę pominięcie takiej informacji, gdyż nawet w czasie wojny można zachować swój pacyfizm, poprzez pomaganie ludziom dotkniętym konfliktem. To już sprawa reżysera czemu tak postąpił.
W Indiach, Gandhi, już jako prawdziwy Hindus - zmienił ubiór i zachowanie, biernym oporem walczy z Brytyjczykami. Oczywiście, na czele ruchu o niepodległość Indii, obok samego Gandhiego, stają także Pandit Jawaharlal Nehru (Roshan Seth, znany potem z "Indiana Jones i świątynia zagłady", jako premier maharadży), hinduski socjalista oraz Muhammad Ali Jinnah (Alyque Padamsee), późniejszy twórca Pakistanu. Co do lewicowych poglądów Nehru, to w filmie je ujawnia, ale w formie przykrej konieczności. W rzeczywistości, Nehru miał ożywione kontakty z krajami bloku wschodniego, a potem z Josipem Brozem Tito założył "Ruch Państw Niezaangażowanych". Szkoda, że o tym nie wspomniano więcej.
Wracając do głównego wątku, w role Brytyjczyków, wcielili się sir John Gielgud ("Swan Song", "Hamlet", 1996, "Człowiek słoń", "Rydwany ognia") jako baron Irwin, wicekról Indii (1926-1931), Edward Fox ("O jeden most za daleko"), jak generał Reginald Dyer, sprawca masakry Hindusów w Amristar dnia 30.04.1919 r., Ian Charleson ("Rydwany ognia"), jako pastor Andrews, przyjaciel Gandhiego w Afryce Południowej, a poza nimi, Martin Sheen jako fikcyjny dziennikarz z USA - Vince Walker, a także Daniel Day-Lewis ("Ostatni Mohikanin", "Aż poleje się krew", "Lincoln"), jako młody Afrykaner, obrażający Mahatmę. W ramach ciekawostki, w filmie pojawili się też Bernard Hill (król Theoden z "Władcy Pierścieni", "Titanic") jako sierż. Putnam oraz sir Nigel Hawthorne ("Szaleństwo króla Jerzego") i śp. Richard Griffiths (wuj Vernon z "Harry'ego Pottera").
Sir John Gielgud jako baron Irwin
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/12/88/1288/376912.1.jpg)
Richard Attenborough, mimo tylu wybitnych aktorów w obsadzie, nie zmienił historii. Gandhi wywalczył z Nehru wolne Indie (1947 r.), kiedy to ostatni wicekról Indii - lord Mountbatten (wuj księcia Filipa, męża Elżbiety II, zabity w zamachu dokonanym przez IRA w 1979 r.), w imieniu Jerzego VI, uznał indyjską niepodległość. Mimo tak wielkiego sukcesu, doszło do podziału dawnej kolonii i dalszej przemocy. Indie Brytyjskie, składały się z dzisiejszych: Indii, Pakistanu i Bangladeszu (wtedy Pakistanu Wschodniego). Jinnah, wbrew swoim hinduskim towarzyszom, jako muzułmanin, doprowadził do podziału wedle kryterium religijnego.
Pogrzeb Gandhiego - za chwilę rozsypią prochy do Gangesu
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/12/88/1288/376915_1.1.jpg)
A z tego wynikło postępowanie Nathurama Godse (zabójcy Mahatmy), gdyż uznał on, iż wielki przywódca za bardzo ustępuje muzułmanom. Widzimy śmierć Gandhiego i na samym końcu, świadomi już jego historycznej roli. Przyznam, że był to ciekawy zabieg twórców - pokazać zakończenie, a potem wytłumaczyć, czemu do niego doszło. Trochę jak fatum w greckich tragediach.
Zakończę tutaj kwestię treści i przejdę do omawiana pozytywnych stron, choć z negatywnych aspektów, niewiele tutaj znalazłem. Może jednak po kolei.
Gandhi (sir Ben Kingsley) na 10 Downing St u premiera Zjednoczonego Królestwa
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/12/88/1288/376881.1.jpg)
Sir Ben Kingsley jako Gandhi to był idealny wybór Attenborough. Hindus, urodzony w Scarborough Fair (północno-zachodnia Anglia), idealnie pasował do sportretowania wielkiego duchowego przywódcy Hindusów. Fizyczne podobieństwo, podobna wymowa, ale też wyćwiczone gesty i zachowanie. Tylko wybitny aktor jest w stanie, nie tyle grać, co stać się przedstawianą przez siebie postacią. Wtedy wszystko wygląda naturalnie. Oscar (R) dla najlepszej roli męskiej, w pełni zasłużony!
Z reszty obsady, trudno mi wskazać kogokolwiek, kto by się jednoznacznie, tak jak sir Ben wyróżniał. W "O jeden most za daleko", był bohater zbiorowy, tu wręcz przeciwnie. Jest wybitna postać, a reszta aktorów, to jedynie artystyczne tło. Wbrew pozorom, nie uznaję takiego stanu rzeczy za coś złego. Nazwiska takie jak, sir John Gielgud, sir Nigel Hawthorne, Edward Fox, Martin Sheen, powinny przyciągnąć wyrobionego widza.
Reżyser filmu Richard Attenborough na planie
(źródło: http://1.fwcdn.pl/ph/12/88/1288/376925_1.1.jpg)
Technicznie jest również bardzo dobrze. Zdjęcia duetu Billy Williams (scena w Iraku w słynnym "Egzorcyście" Williama Friedkina) oraz Ronnie'go Taylora, zachwycają! Ukazanie Afryki Południowej, ale przede wszystkim Indii, z całą ich egzotyką - coś niesamowitego! Zasłużony Oscar (R).
Muzyka George'a Fentona ("Szaleństwo króla Jerzego", "Krzyk wolności", "Niebezpieczne związki", "Dzień świstaka") oraz Ravi Shankara, mimo, że jedynie nominowana do Oscara (R), to bardzo pięknie ilustruje całą historię o Gandhim (tu do posłuchania: http://www.youtube.com/watch?v=hJhBG16e80g). Indyjskie rytmy, jednak o pozytywnym przesłaniu, które opiszę poniżej.
Podsumowując, Richard Attenborough, nakręcił wielkie dzieło światowego kina. Dokonał przeniesienia na ekran biografii jednej z najwybitniejszych postaci w historii XX wieku, duchowego przywódcy, który przyczynił się do powstania niepodległych Indii, a także wpłynął na walkę z apartheidem w RPA. Gandhim właśnie inspirował się sam Lech Wałęsa, tworząc "Solidarność", czy wcześniej Nelson Mandela, co nie jest niczym nowym. Attenborough, zatrudnił wybitnych aktorów, a całość przedstawił w odpowiedniej formie. Moim zdaniem, brytyjski reżyser oddał swoim dziełem hołd Gandhiemu. Wracając jeszcze do przesłania, jest ono pozytywne - nie zawsze zbrojna walka działa, czasem bierny opór wystarczy, a można osiągnąć założone cele. Gandhi nie zginął na marne, został symbolem wolności. I Attenborough to w sowim filmie pokazał. Na dokładkę, 8 Oscarów (R), w tym za najlepszy film i reżyserię, na 11 nominacji.
Moja ocena: 10/10.
(źródło: http://1.fwcdn.pl/po/12/88/1288/7143015.3.jpg?l=1360201616000)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz