niedziela, 5 maja 2013

"Róża"

Z góry chciałbym przeprosić, że kazałem tak długo czekać na recenzję filmu "Róża" z 2011 r., w reżyserii Wojtka Smarzowskiego, ale miałem inne zajęcia. Stąd też, wrzucałem, istniejące już opisy, innych obrazów.

Przejdźmy, jednak do rzeczy.

Wojtek Smarzowski (reżyser "Wesela", "Domu złego" i ostatnio "Drogówki"), nakręcił film o życiu na terenie Mazur, które w 1945 r., znalazły się w granicach Polski. Razem, ze Śląskiem, Warmią, Pomorzem i Lubuszczyzną, zyskały miano tzw. Ziem Odzyskanych.

Uważam, iż tło historyczne jest bardzo ważne, do zrozumienia treści. Mazurzy, choć etnicznie będący bliscy Polakom, ponieważ ich przodkowie, wywodzący się z Mazowsza, osiedlali się na tamtych terenach już od XIV w., to byli traktowani przez nowe polskie władze jak Niemcy.
Mazurzy, wraz z sekularyzacją Prus, na mocy Hołdu Pruskiego (1525), przyjęli luteranizm. Paradoksalnie, dzięki temu posunięciu, zachowali swoją gwarę, wywodzącą się z języka polskiego, gdyż nabożeństwa przeprowadzano w językach narodowych, a nie po łacinie. Oczywiście, znali niemiecki, przecież byli obywatelami Prus, a potem Niemiec.

Przez wieki, Mazurzy deklarowali się jako "miejscowi". W XIX w., Wojciech Kętrzyński, działał na rzecz repolonizacji tych terenów, wierząc, że staną się one częścią odrodzonego państwa polskiego. Stąd, Kętrzyn, swoją polską nazwę zawdzięcza, Kętrzyńskiemu właśnie. Na przełomie wieków, tworzył też znany poeta - Michał Kajka (który zmarł w 1940 r., w wieku 82 lat). Nawet plebiscyt w 1920 r., pokazał pewne tendencje - kilka gmin, przyłączyło się w jego wyniku do Polski. Propaganda w PRL-u, wykorzystywała ten fakt, przeciwko Mazurom. Ale oddajmy im sprawiedliwość - w lipcu 1920 r., ludzie bali się przyłączyć do Polski, która o mało co nie zniknęła z mapy świata, pod bolszewicką nawałą.

Drugi argument, przeciwko Mazurom, wysuwany przez PRL, to wynik głosowania w wyborach w 1933 r. W Prusach Wschodnich, NSDAP, miała najwyższe poparcie w całych Niemczech. A wynikało to z biedy, gdyż, co oczywiste, przy biedzie, zawsze wygrywają opcje skrajne.

Przyszła wojna. Mazurzy zostali wcieleni do Wehrmachtu i SS, jako rodowici Niemcy. III Rzesza przegrała wojnę, a na mocy postanowień jałtańskich (zima 1945), tereny te zostały włączone do Polski.

Mazurów, traktowano jak Niemców. Nie mieli łatwo. A religia protestancka, jeszcze bardziej powodowała oddalanie się od katolickiej reszty społeczeństwa. Przecież Mazurzy, byli to w zasadzie Polacy, którzy przez wieki, oparli się całkowitej germanizacji.

I tu zaczyna się treść filmu "Róża". Tadeusz (w tej roli Marcin Dorociński), były żołnierz AK, trafia w 1945 r. na Mazury, gdzie poznaje Różę Kwiatkowską (Agata Kulesza), Mazurkę, której mąż Johann, zginął na wschodnim froncie.

W filmie pokazano wrogość władzy ludowej do Mazurów - scena, w której stary Mazur (Marian Dziędziel), dostaje cios za prośbę o pomoc u urzędnika. Czy późniejsze rozmowy o procesie weryfikacji przez UB.
Także, pokazano, jak Armia Czerwona, zachowywała się w stosunku, do tamtej ludności.

Tadeusz i Róża, próbują ułożyć sobie życie, ale jest to ciężkie. Mieszka też z nimi Jadwiga, córka Róży i Johanna.

Generalnie, nie jest to przyjemny film. Z jednej strony, Mazurzy cierpią za swoją "niemieckość", z drugiej strony, odsuwają się od Róży, za jej zbytnią polskość. Także czerwonoarmiści i ubecy są aktywni.
Na końcu filmu, widać exodus Mazurów do Niemiec. Jeśli nie zdążyli wyjechać w 1945 r., to dopiero mogli po 1970, na mocy tzw. umowy Gierek-Brandt. Otóż, RFN, uznawał Ślązaków, Mazurów, Warmiaków i Pomorzan za swoich obywateli, a dopiero Edward Gierek, okazał się dobrym partnerem dla kanclerza RFN, Willy'ego Brandta, do podpisania takowej umowy. Co prawda, za Gomułki było lepiej Mazurom, niż w 1945 r., ale wciąż byli szykanowani. Druga sprawa, że w RFN mieli jakąś przyszłość. Choć z trudem opuszczali swoje ziemie, jadąc w nieznane sobie zakątki Niemiec Zachodnich.
Aczkolwiek, niewielka liczba Mazurów została w Polsce,

Nie zamierzam zdradzać całej treści, gdyż zepsuję odbiór niniejszego filmu. Teraz przejdę do strony technicznej.

Zdjęcia Piotra Sobocińskiego Jr. (syna zmarłego 2001 r. Piotra Sobocińskiego, nominowanego do Oscara (R) za "Czerwony" K. Kieślowskiego,a także wnuka Witolda Sobocińskiego, operatora do filmów "Piraci" i "Frantic" Romana Polańskiego) pokazują, że nasza kinematografia nie ma się czego wstydzić. Ujęcie nieba podczas letniego deszczu, mazurskie krajobrazy, czy idący przez zamarznięte jezioro kondukt pogrzebowy, na długo zapadają w pamięć.

Muzyka Mikołaja Trzaski, saksofonisty i kompozytora, idealnie ilustruje doskonałe zdjęcia Sobocińskiego Jr.

Jednak, siłą filmu jest aktorstwo. Agata Kulesza, Marcin Dorociński, odstają od reszty aktorów. Ale, to na nich film się przecież opiera. W roli niemieckiego pastora pojawił się postarzony Edward Linde-Lubaszenko. W pozostałych rolach drugoplanowych, widzimy Kingę Preis (żona Władka, sąsiada Róży i Tadeusza), a także wspomniany Marian Dziędziel, Szymon Bobrowski - Kazik, dawny żołnierz Gwardii Ludowej, potem UBek oraz Eryk Lubos jako czerwonoarmista.

Film polecam do obejrzenia, choć zastrzegam,iż bez wstępu historycznego, jak w moim przypadku, nic się nie zrozumie. Nie jest to też łatwy w odbiorze obraz, ponieważ zmusza do głębszej refleksji, nawet dziś. Zwłaszcza, gdy politycy mówią coś o "ukrytych opcjach niemieckich", rodem z Gomułki.

Podsumowując, moja ocena to 9.5/10




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz