Na wieczór, akurat dobra będzie recenzja filmu Mike'a Figgisa "Burzliwy poniedziałek" (ang. "Stormy Monday").
Widziałem go w zeszłym roku, ale z racji prowadzenia bloga, mogę przytoczyć moje o nim zdanie.
Mike Figgis, młody w 1988 r., reżyser, zadebiutował ciekawym thrillerem, czyli "Burzliwym poniedziałkiem" właśnie. Potem, został rozchwytywanym twórcą i nakręcił, np. "Zostawić Las Vegas" (nominacja do Oscara), z Nicholasem Cage'm (jedyny Oscar w karierze) oraz współreżyserował słynną "Rodzinę Soprano".
Zanim jednak wyjechał do USA, kręcił w Wielkiej Brytanii. Sam pochodzi z Cumbrii (północno-zachodnia Anglia), natomiast "Burzliwy poniedziałek" dzieje się w Newcastle-upon-Tyne (tzn. po drugiej stronie mapy).
Dawne, przemysłowe miasto, podupadło, ze względu na reformy Margaret Thatcher (co potem pojawia się w innych filmach, np. "The Full Monty", przetłumaczonym na polski jako "Goło i Wesoło").
Finney (w tej roli Sting), ma w Newcastle klub jazzowy. Obiekt ten, leży na terenie, na którym chce zainwestować demoniczny amerykański biznesmen - Cosmo (Tommy Lee Jones). Finney, nie chce się na to zgodzić. Zaprasza nawet polski zespół - Cracow Jazz Band na występy, ażeby pokazać, iż klub przynosi zyski. Finney, zatrudnia też nowego kelnera Brendana - w tej roli, 29-letni Sean Bean. Z kolei Brendan, zakochuje się ze wzajemnością w pracownicy Cosmo - Kate (Melanie Griffith), która odkrywa kim jest jej pracodawca w rzeczywistości.
To może tyle z treści.
Najmocniejszą stroną jest aktorstwo. Tommy Lee Jones, wiedzie tutaj prym jako czarny charakter.
Sean Bean, w pierwszej poważnej roli, pokazuje już talent, jednocześnie pokazując się szerszej publiczności. Warto zobaczyć, jak aktor ten wyglądał, nim stał się Boromirem dekadę temu, a Eddardem Starkiem, ostatnimi laty. Przyznam szczerze, że widziałem kilkanaście produkcji z Seanem Beanem, ale najbardziej zapadła mi w pamięć "Drużyna Pierścienia". Przyznam jedno - nie gra ról jednowymiarowych papierowych. W "Burzliwym poniedziałku", nawet mówi pojedyncze słowa po polsku.
Melanie Griffith, mnie nie zachwyciła, podobnie jak Sting. W roli jednego z opryszków, grożących Finney'owi wystąpił James Cosmo, znany szkocki aktor, który w swoim dorobku ma filmy takie jak "Bitwa o Anglię" (1969), "Nieśmiertelny" (1986), "Braveheart" (1995), "Trainspotting" (1996) oraz "Troja" (2004). Ostatnio, grał Jeora Mormonta w "Grze o tron", czyli dowódcę Nocnej straży.
Po drugie, zdjęcia Rogera Deakinsa (współpracownika braci Coen). Newcastle, podupadłe pod koniec lat 80-tych, ma taką niebiesko-metaliczną poświatę, idealnie oddającą klimat filmu, tzn. mrok z podejrzliwością.
Jedynym światłem są... Polacy z Krakowa. Słynna scena, w której nudzą się przed odprawą paszportową, grając muzykę na terminalu. Albo moment, w którym Brendan (S. Bean) i Kate (M. Griffith) idą na spotkanie miejscowej Polonii. Polacy grali Polaków, a do tego zostali przedstawieni w bardzo pozytywnym świetle, dosłownie.
Cóż można dodać. Moja ocena 8.5/10
źródło: http://1.fwcdn.pl/po/19/22/31922/7366603.3.jpg?l=1301452836000
źródło: http://1.fwcdn.pl/po/19/22/31922/7366603.3.jpg?l=1301452836000
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz