W ostatnim czasie nie miałem przyjemności napisać kolejnych recenzji. Wynikało to z wielu przyczyn, które pominę. Natomiast, widziałem wiele interesujących filmów. Tradycyjnie brytyjskich, ale też czeskich. Nowa miłość, nowy kraj, gdzie pewnie spędzę znów wiele miesięcy, ale to jeszcze niepewne. Dlatego też, recenzje filmów nakręconych nad Wełtawą będą równie ciekawe jak te znad Tamizy.
Kino czeskie jest w Polsce stosunkowo dobrze znane. „Dobry wojak Szwejk”, Jiří Menzel, Miloš Forman i Bohumil Hrabal. Także Václav Havel i inni twórcy, zwłaszcza Jan Svěrák i jego ojciec Zdeněk Svěrák. Te postaci zna każdy kinoman. Promuje ich także Mariusz Szczygieł. A jak jest
w rzeczywistości?
Wiele z nas było w Pradze. Piękne miasto, mili ludzie, tanie piwo … lecz nie każdy, jak ja, czy wspomniany Mariusz Szczygieł poznał Czechy z prawdziwej strony. Nie atrakcje turystyczne,
nie puby z piwem za kilka euro (x 23-24 i będzie rachunek w czeskich koronach). Ale ze strony czeskiej, jako mieszkaniec. Który zna czeski i rozumie mentalność. Być może kiedyś napiszę na ten temat felieton, gdyż moja publikacja naukowa ukaże się niebawem. Jedynie napiszę, że Czesi, mimo wszechogarniającego ateizmu, wliczają się do tzw. „protestanckiej kultury społeczeństwa mieszczańskiego”, co jest wynikiem wojny trzydziestoletniej (1618-1648) oraz panowania Habsburgów. Przyjęli oni pewne cechy niemieckie, ale zachowując umiar i rozwagę. Są tacy słodko-gorzcy, jak w prozie Bohumila Hrabala. A jeśli pozna się ich lepiej i przekroczy pewną barierę, to jest łatwiej potem. Tylko, że z tym trzeba się urodzić, bo nie da się tego nauczyć. A więc, przejdźmy dalej.
Dziś zajmę się filmem „Kolja” z 1996 roku. Reżyser i scenarzysta Jan Svěrák („Szkoła podstawowa” oraz „Butelki zwrotne”) w głównej roli obsadził swojego ojca Zdenka Svěráka. Pamiętam, gdy Canal+ w 1996 roku nadawał pasma odkodowane, to widziałem zapowiedź tegoż obrazu. Od 1996 roku do stycznia 2017 r. czekałem, żeby go obejrzeć. Sam film nabyłem w Pradze. Kosztował 50 CZK, czyli ok. 9 PLN. Było warto czekać i go obejrzeć. Pamiętam, że mój śp. Dziadek chciał mnie
i brata na ten film zabrać do kina w 1997 r., ale nie wpuszczono nas (chyba wymagane było 15 lat, ale sam uważam, że powinno być raczej 18 z dzisiejszej perspektywy).
Akcja filmu „Kolja” dzieje się w Czechosłowacji u schyłku lat 80tych. Praga, choć piękna, ujęta została tak surowo, metalicznie szaro. Jak to socjalizm jest widziany obecnie, choć z perspektywy osób, które wtedy były młode, mimo kryzysu, wcale tak szaro nie było.
Zdeněk Svěrák i Andriej Chalimon - František Louka i Kolja
(źródło: https://ssl-gfx.filmweb.pl/ph/05/30/530/723286.2.jpg)
František Louka (w tej roli Zdeněk Svěrák) jest kawalerem grubo po 50stce. Mieszka sam w lokum,
z którego okien widać Hradčany). Dorabia w orkiestrze pogrzebowej, sypia z różnymi kobietami, zwłaszcza z Klarą (Libuše Šafránková) … nie ma w życiu celu, odkąd odszedł z filharmonii. Zwolniony. Życie płynie w ten monotonny sposób, a jedyny brakująca rzecz to pieniądze.
Na trabanta.
Pewnego dnia, František otrzymuje propozycję. Za fikcyjny ślub z obywatelką ZSRR – Nadieżdą (Irina Livanova) otrzyma pieniądze. Rosjanka zaś, obywatelstwo Czechosłowacji i możliwość stałego pobytu. Nasz bohater godzi się na to, za co otrzymuje pieniądze. Nadieżda znika, gdyż wyjechała do RFN, a jej synem, czyli tytułowym Kolją (Andriej Chalimon) zajmuje się babcia. Wszystko wraca do normy, a František kupuje trabanta kombi. Idylla nie trwa długo.
Babcia Kolji umiera w szpitalu, a František jako formalny opiekun dziecka, musi zająć się chłopcem. Obaj nie znają wspólnego języka – Czech mówi po czesku, Rosjanin po rosyjsku. Dziecko burzy monotonne życie głównego bohatera. Na dodatek, interesuje się nim StB (czechosłowacka Służba Bezpieczeństwa). František jako stary kawaler musi nauczyć się odpowiedzialności za młodego pasierba, czyli coś, czego nie musiał nigdy robić. Jego życie nagle zyskuje cel. A potrzeba posiadania trabanta, okazuje się nie być tą jedyną. František musi sobie poradzić z nową sytuacją, co śmieszy, ale też wzrusza. Zakończenie nie jest takie oczywiste, jak może się wydawać.
W „Kolji” siłą filmu jest historia w nim zawarta. Ale, doskonale zagrana przez Zdenka Svěráka
i odtwórcę tytułowej roli Andrieja Chalimona. Aktorstwo czyni ten film ponadczasowym
i wychodzącym poza ramy samych Czech. Uniwersalność obrazu Jana Svěráka powoduje, że można się utożsamiać z postaciami, których losy są w nim przedstawione. Ilu z nas odczuwa nieświadomie brak czegoś? Ilu z nas musi dostosować się do nowej rzeczywistości na pewnym etapie życia?
Ilu z nas zaczyna coś lepszego, po uzmysłowieniu sobie czego nam brakowało? Sądzę, że każdy
z nas. Niezależnie, czy ma 50 lat, mieszka w Pradze i innych okoliczności.
Florian Znaniecki, Janusz Korczak, czy Barbara Szacka wskazywali na środowisko wokół człowieka, które go kształtuje. Na determinowanie potrzeb. František nie czuł z początku samotności. Miał Klarę, pracował, ale wraz z pojawieniem się Kolji, musiał zacząć od nowa. I to mu się udało.
Z problemami, ale jednak. Zmienił się na lepsze. Osoba, która to czyni. Dziecko, ukochana … każdy kogoś takiego w życiu ma. I swoje miejsce, gdzie dopiero wszystko jest zgrane. Gdzie czuje się szczęśliwym.
Dlatego też, aktorstwo w tym filmie jest tak ważne. Zdeněk Svěrák i Andriej Chalimon stworzyli niezapomniany duet. Odegrali swoje role w sposób perfekcyjny, prowadząc do utożsamienia się z ich historią, tak uniwersalną. Pozostali aktorzy, Irina Livanova, Libuše Šafránková, czy nawet Ladislav Smoljak w roli Houdka, przyjaciela Františka, dodali „Kolji” uroku. Byli drugoplanowymi postaciami. Podobnie jak wydarzenia w tle – protesty na Placu Wacława (czes. Václavské náměstí)
w centrum Pragi, bądź charakterystyczne dla obrazów Jana Svěráka ujęcia pociągów jadących przez pola o zachodzie słońca. W jego dwóch innych filmach, które obejrzałem było podobnie.
Zdjęcia autorstwa Vladimíra Smutnego („Wychowanie panien w Czechach”, „Butelki zwrotne”) są piękną ilustracją dla „Kolji”. Obrazy kolejowe – pociąg na tle zachodu słońca na bezludziu, przypomina mi obrazy impresjonistów. Edgar Degas, Claude Monet, Auguste Renoir, czy ich kontynuator – Vincent van Gogh przychodzili mi na myśl w tych ujęciach. W innych, metaliczne przedstawienie Pragi, z kolei bliższe było surowości. Ta poświata dodawała tajemniczości. Scena
w metrze na linii B, czyli żółtej, gdy Kolja zgubił się. Wzruszająca dzięki pracy kamery. Przechodzenie od Františka do Kolji – coś pięknego. A nakręcono ją na stacji Moskevska, czyli Anděl, gdzie wielokrotnie się przesiadałem i spędziłem miłe chwile. Stąd, pewne miejsca odczuwam dosyć osobiście.
Reżyser Jan Svěrák i operator (przy kamerze) Vladimír Smutný
(źródło: https://ssl-gfx.filmweb.pl/ph/05/30/530/723302_1.2.jpg)
Muzyka Ondřeja Soukupa jest spokojna i bardzo melancholijna. Przypomina mi spacery jesienią
po Pradze. Z jednej strony, poważne motywy („Spolu”), z drugiej zaś wesołe melodie („Půjdeš
k hrobníkovi”). Budują nastrój w odbiorze. Muzyka jest jak ten film – komediodramat, gorzka komedia. Gdy jest smutno, to kompozycja Soukupa powoduje łzy, gdy wesoło – radość. Jak życie,
co Czesi dobrze rozumieją.
Od strony technicznej, nie mam żadnych zastrzeżeń. Jest to film wykonany doskonale. Zdjęcia, montaż, scenografia i dźwięk nie pozostawiają wiele do życzenia. Ale, nie ma tu miejsca przerost formy nad treścią.
Podsumowując, ponadczasowość historii i jej uniwersalność, wraz ze znakomitym aktorstwem oraz montażem bez zarzutu, czynią „Kolję” jednym z najlepszych filmów lat 90tych na świecie. Wartym obejrzenia przez ludzi z różnych kultur. Dostrzeżonym również w Hollywood – Oscar (R)
za najlepszy film nieanglojęzyczny w 1997 roku. A jednocześnie, doskonałym obrazem czeskiej mentalności, gdzie umiarkowanie ujęto w kategorii komediodramatu. Podczas następnej wizyty
w Czechach, spotykając swoich czeskich przyjaciół, poczuję się jakbym był w filmie Svěráka. Poczuję się jakbym na odżył, niczym František.
Moja ocena:
10/10
(źródło: https://ssl-gfx.filmweb.pl/po/05/30/530/7786904.2.jpg)